piątek, 19 września 2014

Przedszkole czyli jak Janek został Misiem z gitarą

        I na nas przyszedł czas. Mimo że w domu dużo śpiewamy i tańczymy, mimo że też mamy plac zabaw, jeździmy na wycieczki, odwiedzamy teatr, czytamy, a przy tym wszystkim chłopcy uczą się mnóstwa nowych rzeczy zupełnie mimochodem. Mimo że teraz już z dwójką jest nawet łatwiej i przyjemniej w domu niż z samym Julkiem, bo chłopcy coraz więcej i coraz chętniej bawią się razem. Mimo że bez Janka w domu okropnie pusto, a ja sobie miejsca znaleźć nie mogę. Mimo że na pewno przywlecze nam jakieś choróbska wieku dziecięcego. Mimo to wszystko zdecydowaliśmy, że Janek dołączy od września do grona przedszkolaków. 
        Wiemy, że nabędzie tam przede wszystkim umiejętności społecznych. Pozna kolegów, smak życia w grupie. Doświadczy - czasem pewnie boleśnie - że na świecie są inni ludzie. Często różni. Pozna też smak porażki, ale i zwycięstwa. Dowie się, że jak zabierze koledze klocek, to dostanie w łeb. Nauczy się cierpliwości i wyrozumiałości. Dlatego jednak przedszkole.
        Przedszkola szukałam dość długo. Główne kryteria: niewielka odległość od naszego domu, własna kuchnia, "normalny" program zajęć (nie interesują mnie przedszkola o profilu chemicznym z kaligrafią i wspinaczką wyczynową). Niektóre odwiedziliśmy, niektóre odpadły już podczas rozmowy telefonicznej ("Mieliśmy takie dzieci, które nie spały w dzień. A teraz już śpią.").
         TO przedszkole pojechaliśmy poznać wszyscy. Janek i Julek od razu zostali na fajnym placu zabaw w dużym, przedszkolnym, zamykanym ogrodzie. W kuchni gotowany był obiad - zapach, jaki się roznosił przyspieszył nam pracę ślinianek. Zajęli się nami bardzo mili właściciele. Od razu też poznaliśmy potencjalne wychowawczynie Janka oraz jego grupę. Zwiedziliśmy też oczywiście budynek przedszkola ze ślicznymi salami. To było w piątek.
       Od poniedziałku zaczęła się adaptacja Janka. Najpierw przyjeżdżaliśmy tylko na zajęcia w ogrodzie. Ja siedziałam na ławce, Janek się bawił. Z każdym problemem odsyłałam go do jego pani. Dostał plecaczek (wybrał sobie czerwony). Otrzymał swoją szafkę w szatni i sam wybrał sobie znaczek - gitarę. Nawet udało się zaprosić go do sali. We wtorek było podobnie. Środa - dzień kryzysu. Pół dnia spędził ze mną na korytarzu, na myśl o sali dostawał spazmów. W czwartek był spacer do sadu (bez mamy ani rusz), w sali już jakoś wytrzymał godzinę. Z dumą wybiegł pokazać mi swoją pierwszą pracę - plastelinowy obrazek z jabłuszkiem i gruszką. Niestety nie chciał już wrócić. Skusiły go obiadowe zapachy. Miał iść - po długich negocjacjach - na dwie łyżki zupy. Zjadł całą. Drugie danie też. No i tak dotarliśmy do kolejnego piątku, kiedy to Janek po raz pierwszy został w przedszkolu beze mnie. Zaczęło się histerią w sali. Na szczęście wszystko trwało krótko. Przyszedł do niego pan właściciel przedszkola, z którym zdążyli się dobrze poznać podczas ogródkowo-korytarzowych dni. Janek się uspokoił. Pojechałam do domu. Podskakiwałam na każdy dzwonek telefonu. Uspokoił mnie MMS z przedszkola: Janek wcina owoce przy stoliku z dziećmi.
         W kolejnym tygodniu Janek zawiózł do przedszkola swoją szczoteczkę do zębów. Otrzymał swój kubeczek oraz szufladkę w sali - wszystko z gitarą, a jakże! Jego grupa to Misie. Środa była dniem, kiedy pierwszy raz wieczorem na myśl o przedszkolu w oczach Janka nie pojawiły się łzy. Od czwartku odwozi go sam tata i rozstanie przebiega zupełnie bezboleśnie.
      Za radą pani właścicielki, a zarazem dyrektor przedszkola, nie wypytujemy Janka o przedszkole, panie, kolegów, obiadki czy piosenki. Rzeczywiście opowiada wszystko sam, jak go najdzie ochota. I tak np. wczoraj musiał szybko wyjść z wanny, aby zademonstrować mi tupanie do nowej piosenki po angielsku albo ze dwa dni temu przed samym zaśnięcięm powiedział: 
- Mamusiu, ale ja nie pamiętam, jaki makalon był dzisiaj w zupce.
Dzięki bogu, czytam jadłospis. Janek zasnął spokojnie ze świadomością, że w przedszkolu zjadł krupnik. 
        Dowiedziałam się też, że w przedszkolu są same pyszoty. Bo to prawda. Mam nadzieję, że pan kucharz przedszkolny nie zapragnie robić większej kariery i nie ucieknie do Masterchefa. Póki co Jankowi wszystko smakuje. Dziś nawet powiedział, że nie będzie jadł w domu, bo przecież zje w przedszkolu. Ach! I w przedszkolu jest kompot. Też pyszny. Poza tym ok. 11 dzieci mają przekąskę owocową i stały dostęp do wody pitnej. Dla mojego żarłoka to bardzo ważne.
       - Faktićnie, to psieczkole jest super! - powiedział niedawno Janek. 
     Bo jest super. Jankowi wszystko się tam podoba. Jedyny problem to to, że nie ma mnie tam z nim. Ale już się chyba przyzwyczaja. 


       Nigdy byśmy nie zrobili z Janka przedszkolaka, gdyby nie indywidualne podejście do każdego dziecka oraz ogromne zaangażowanie wszystkich pracowników przedszkola. Nie tylko pań wychowawczyń, ale też dyrekcji, no i pana kucharza. Co jak co, ale przez żołądek można trafić do każdego serca.


Nasze przedszkole to Gumisiowy Gaj w Bielsku-Białej.  

2 komentarze: