Upiekłam dla nich paluchy wiedźmy.
Po szkole wrócili do domu. Zjedli ciepły posiłek. Ucharakteryzowali się. I przede wszystkim bardzo ciepło ubrali. Do plecaków spakowali pieczywo i kiełbaski na ognisko oraz termosy z herbatą. Wzięli latarki i świecące ozdoby.
Wyruszyliśmy na parking pod Dębowcem. Tam spotkaliśmy się z pozostałymi imprezowiczami: Zoją i Selą, Amelką, Filipem i Stasiem i ich rodzicami.
Dzieciaki poszły przodem. Właściwie pobiegły. U góry czekał już tata Seli i Zoi, który przygotował ognisko.
Były zabawy, bieganie, robienie mumii z rodziców, no i jedzenie strasznych pierniczków (trujących muchomorów, kościotrupów i duchów), paluchów wiedźmy, żelków wampirzych zębów, żelkowych oczu, krwistych jabłek, kiełbasek, pieczywa.
Ognisko, zimnisko i gwiazdy nad nami.
Takie Halloween to ja rozumiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz