wtorek, 30 czerwca 2020

Na zachód.

Wiatr nieco ustał wieczorem, więc Janek i Julek wybrali się z mamą na zachód słońca. Zaszło za chmurami, co nam zupełnie nie przeszkodziło świetnie się bawić.
Nogi wymoczone, szałasy zbudowane, powrót przez ciemny las - wyprawa udana.
































Pandemia. Dzień 111.

Mamę obudził odkurzacz. Nie, to nie niespodzianka chłopaków. O 7:40 sąsiad zza płotu (a zagęszczenie domów tu spore) postanowił odkurzać samochód odkurzaczem przemysłowym. Po zwróceniu uwagi usiłował wmawiać, że jest 9 rano. Nie była, ale i tak jak na chłopaków było już bardzo późno. A oni spali dalej. Wstali o 8.
Na dworze chmury i wichura. Po śniadaniu i kolorowankach poszliśmy na plażę. Trochu nas wywiało, ale jam mówi Jerzyk "Było fajnie na plaży".










Po obiedzie pojechaliśmy do Dębiny na klif. Też wiało.
I do Rowów - nawet nie wysiedliśmy. Odstraszyły nas tłumy ludzi.







Tak więc lody zjedliśmy u nas, czyli w Poddąbiu.








Pogrzaliśmy się w domu i znowu wyruszyliśmy. Tym razem do lasu.























Deszcz zagonił nas na frytki do Chaty Rybaka na frytki, soczek i aperol.
Jutro tam jemy obiad: fajne miejsce, zaskakująco ładnie urządzone, przemiła obsługa, a frytki niby jak frytki, ale wielkie porcje i usmażone na świeżym oleju. No i wybieg dla dzieci.