Po wycieczce - do szkoły.
Dziś z babcią Daną. Chłopcy pokazali jej swoje klasy, ogród, swoje prace...
Poznała niektórych nauczycieli i rodziców, no i dzieciaki.
W domu obiad, a po obiedzie - spacer. Z babcią Alą do Parc Infantil de Bellver.
Spacer zacny, bo jakieś 2 km w jedną stronę, ale plac zabaw jest wart tego. Byliśmy niestety krócej niż planowaliśmy, przegoniły nas pierwsze krople deszczu. Ulewa zaczęła się, na szczęście pod samym domem.
No i to, co prawda, październikowy deszcz, ale jednak na Majorce. Więc to jak sierpniowy deszcz w Polsce.
Do Santa Ponçy babcie odwieźli mama, Julek i Jerzo. Wracając, zatrzymaliśmy się przy budynku, który rozbudzał wyobraźnię i ciekawość chłopaków. Hotel Pirates Village.
"Niegoście" mogą wejść tylko do sklepu, w którym nic nie wpadło nam w oko. Ale miejsce odwiedzone, a ciekawość zaspokojona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz