Znowu. I znowu autobusem. Ale tym razem pojechali z mamą wszyscy chłopcy.
Oczywiście zaliczyliśmy bibliotekę. A przy bibliotece - targ staroci! Dla nas to była niespodzianka, a jeszcze większą niespodzianką okazało się to, że zrobiliśmy tam zakupy. Puchata bluza dla Janka - jak nowa. I dwa kubeczki prosto z herbatki u Szalonego Kapelusznika. wydaliśmy 6,50 EUR.
W bibliotece założyliśmy Jankowi i Julkowi karty biblioteczne. 7 książek na kartę mamy to za mało dla naszej czwórki. Teraz możemy wypożyczyć 21 książek .To już coś.
W bibliotece trwał festiwal fantasy. Załapaliśmy się na pokaz szermierki.
Z plecakami ważącymi chyba ze 100 kg, pełnymi książek, ruszyliśmy dalej. Kierunek: UCO. Nasza ukochana piekarnia. Tam zjedliśmy chlebek bananowy i brownie (każdemu według potrzeb i życzeń), kupiliśmy tonę pieczywa i poszliśmy do Mullera. Po drodze jeszcze mama szukała bankomatu. A z Mullera, niczym wielbłądy (mama jeszcze dokupiła wiadro i mopa - TAK! Serio, serio!) poszliśmy na przystanek.
Wysiadaliśmy na dole, więc jeszcze tylko jakieś 150 schodów i dom!
W planie była plaża po obiedzie, ale ponieważ wróciliśmy późno, obiad był jeszcze później, postawiliśmy na odpoczynek w mieszkaniu.
A tato musiał iść na spacer sam. Przetarł ścieżkę pieszą na plażę Cala Major.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz