Po śniadaniu tato pojechał po babcie do hotelu. Wymeldowały się i już z bagażami przyjechały do nas.
A potem ruszyliśmy do Palmy: mama z Jerzykiem autobusem, a reszta wycieczki - samochodem. Spotkaliśmy się przy Plaça de Mercat. Tata wysadził wszystkich, a sam pojechał szukać parkingu w okolicy portu, gdzie miała się zakończyć nasza wyprawa.
Mama z ruszyła przez Plaça Major do Plaça Weyler, gdzie w kawiarni poczekaliśmy na tatę.
A tam kawa mrożona, lody... pełen wypas! Musieliśmy nabrać sił przed dalszą trasą.
Kolejny punkt programu to Passeig del Born. Jak zawsze był "nasz" pan od baniek!
Poszliśmy w kierunku naszego dawnego mieszkania, a tym samym uliczki, gdzie swój pobyt na Majorce zaczął Fryderyk Chopin.
"Naszą" uliczką poszliśmy w stronę Llotja de Palma.
tata z babcią Alą ruszyli pieszo do domu, a mama z babcią Daną i chłopakami poszli do portu, żeby wracać samochodem.
A w domu obiad, kawka, dopakowywanie walizek...
I najgorszy moment dnia: pożegnanie.
Babcie z mamą i Julkiem pojechały na lotnisko i odleciały do Katowic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz