wtorek, 13 września 2022

Trzynastego wszystko zdarzyć się może

 Najpierw niełatwa pobudka po wczorajszym późnym pójściu spać. Potem w drodze do szkoły na radiu napis Zagłębie! Czyżby nas ktoś śledził?

Droga do szkoły zajęła nam ponad godzinę. Na autostradzie był wypadek. Oczywiście Janek i Julek się spóźnili. Janek najbardziej, bo zaczyna o 8:15. Julek mniej, bo zaczyna o 8:30. Jerzo - wcale, bo przyjęcie dzieci trwa od 8:30 do 9:00.


Jerzyk zaczął zajęcia od ogrodu. Mama pracowała w ogrodzie, Jerzyk troche jej towarzyszył, trochę ratował ślimaki, trochę coś budował, trochę szukał kamyczków. Pokazywał cioci różne rzeczy. Nauczył się, jak jest ślimak po hiszpańsku.

Potem dzieci poszły do sali. Mama miała wolne. Ogarnęła zakupy. Wróciła po chłopaków.

Jerzyk wyszedł z przedszkolka ze smutną minką. Okazało się, że stłukł swój kubeczek przedszkolny. Z pieskami. Ulubiony. Kupiony specjalnie do przedszkola. 

Płacz był straszliwy.

Troszkę pomogły naleśniki, kakao i obietnica, że pojedziemy jeszcze dziś odkupić kubeczek (taki sam, który będzie z nami w domu, a do przedszkola - kubeczek z melaminy lub plastiku). A jak już pojedziemy, to raczej wiadomka, że pójdziemy na lody.

Przyszli starsi chłopcy. Julek kompletnie załamany. Na granicy płaczu. Kataloński był straszny. Nic nie rozumiał. Na pewno źle przepisał. I w ogóle dramat. Szkoła jest okropna. Dzieci się z niego śmieją. On nic nie rozumie.

Janek lepiej. Bez szału. Ale nie jest źle.

W drodze do samochodu Jerzyk zaliczył upadek.

"Mamo, no nie! Najpierw wypadek z kubeczkiem, potem mój wypadek!"

Dojechaliśmy do domu. Po obiedzie ruszyliśmy do Binissalem. Na szczęście był jeszcze taki sam kubeczek w sklepie. Na szczęście udało się wybrać kubeczek z melaminy. Tym razem con conejitos, czyli z króliczkami. Na szczęście lody były otwarte. Nasze ulubione: Fernandina. A jakże! 

I nawet księgarnia była otwarta. Więc wszyscy zadowoleni.

A w Binissalem do końca września trwa festiwal wina. Nawet w aptece na wystawie odpowiednia wystawa. Czyli jednak wino to lekarstwo! Zawsze to wiedzieliśmy!





A w domu jeszcze basen.

I jeszcze Julek pogadał przez zoom ze swoim przyjacielem, Marcelem, z Polski.

I okazało się, że na angielskim Julek wszystko wiedział, nie było nic trudnego dla niego. Że grał w takiego innego zbijaka na przerwie. Że wszystko dał radę zrobić oprócz tego katalońskiego. A w tym czasie pani z katalońskiego wysłała materiały do uzupełnienia w domu, a poza tym nie tylko Julek nie zrozumiał, o co chodzi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz