Śniadanie, a po śniadaniu wycieczka. Nie byle jaka. Pieszo do Bunkrów Blüchera. Ponad 2 km plażą. Szliśmy ze 45 min. Bo muszelka, bo kamyczek, bo patyczek, bo piasek, bo fale.
W porcie odwiedziliśmy Cafe Mistral na Fali. Pyszne lody, gofry i kawa! I cudny widok. Strudzony wędrowiec nie może sobie wymarzyć niczego lepszego.
Po drodze wyrósł salon gier, a właściwie namiot z automatami. Ulegliśmy. Czasem można.
No i w końcu dotarliśmy do Bunkrów.
Kupiliśmy bilety wstępu (19 zł dorośli, 16 zł dzieci) i poszliśmy zwiedzać. Zaczęliśmy od bunkrów. Fajnie przygotowane, z opisami. Z przewodnikiem pewnie było ciekawiej i więcej byśmy się dowiedzieli, ale Jerzo mógłby nie docenić jego starań i opowieści.
Po zwiedzaniu - zajęło nam całkiem sporo czasu, bo lekko godzinę - Jerzyk poszedł z mamą na ławeczkę zjeść suchy prowiant z plecaka. Janek i Julek w tym czasie byli z tatą na strzelnicy. Kupili większy pakiet nabojów i podzielili na dwójkę - tak jest taniej!
A potem po wyjściu w stronę lasu, w stronę drogi przez z powrotem do Mistrala trafiliśmy na możliwość przejażdżki czołgiem. Być tu i nie skorzystać - grzech!
Tata przejechał się z Jankiem i Julkiem.
Zachwyceni wszyscy trzej.
Kierowca przewiózł ich przez dziury i pagórki, przez wertepy. W kurzu nieziemskim. Całkiem szybko.
Wszystko trwało kilka minut. Koszt: 35 zł od osoby.
Do domku wracaliśmy przez las. To krótsza (niecałe 2 km) trasa i przyjemniejsza w upalny dzień, a ten takim się zrobił.
No i w lesie też są bunkry. Nie można ich zwiedzać, ale są. To było idealne dopełnienie całej wycieczki.
A po obiedzie - na plażę.
Wróciliśmy późno do domku. Niedługo przed zachodem słońca.
Piękny, intensywny, tak dobrze męczący dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz