piątek, 8 kwietnia 2022

Mallorca. Dzień 13.

 Śniadanie, a po śniadaniu wyprawa samochodem.

Cel: zatoczki i plaże Majorki. Dziś: Calo des Moro i S'Almonia.

Jeszcze nie ma sezonu, więc parkować można prawie wszędzie. Tylko niektóre uliczki są dostępne wyłącznie dla mieszkańców. Tak więc zaparkowaliśmy i ruszyliśmy na kilkusetmetrową wędrówkę do Calo des Moro. Wędrówka piękna, potem trochę stromo i skaliście - w japonkach się nie wybierajcie! - ale jeszcze piękniej!

Ludzi początkowo było niewielu, bo przed sezonem i wcześnie rano (jak na Hiszpanię). Z czasem zrobił się spory tłumek. Zatoczka jest niewielka, więc jeśli liczycie na kameralne zdjęcia, wstańcie o świcie. Podczas letniego upału, to może nawet być niezły pomysł.




























Z Calo des Moro powędrowaliśmy kawałeczek dalej do S'Almunii. Tam już było naprawdę tłumnie. Co się musi dziać w sezonie - strach się bać.

Tam też skałki i stromo - jeśli marzycie o ekstra fotce na skałach, weźcie buty lepsze niż klapeczki na obcasie.














Dalej pojechaliśmy na plażę Es Trenc. 25 minut samochodem, na koniec trasy wąska droga (ale nie górska, więc ewentualne emocje tylko przy mijaniu się z innymi samochodami). Do plaży dojeżdża się obok słynnej saliny. Z niej pochodzi rewelacyjna majorkańska sól marki Flor de Sal d'Es Trenc. Występuje w  różnych wersjach smakowych: stałych (jak śródziemnomorska czy naturalna) oraz limitowanych (jak pomarańcza z chilli). Sól, ale także chipsy czy migdały właśnie z tą solą kupić można na całej wyspie oraz w sklepie internetowym. A skąd nazwa? Bo "Flor de Sal" to "kwiat soli". Otóż kryształy soli układają się w specyficzny malowniczy sposób na powierzchni wody - przypominają kwiaty.
A my pobyt na plaży zaczęliśmy od poszukania osłoniętego od wiatru miejsca i zjedzenia naszych ulubionych bułeczek llonguet. Kupione raniutko w "naszej" piekarni "Forn de la Gloria" i zamienione przez mamę w kanapki. Każdemu według smaku i potrzeb.
Potem już po prostu plażowaliśmy. Mimo wichru. I tak było pięknie i przyjemnie.
Acha, parking kosztuje 4 euro za cały dzień.
















Po plażowaniu wróciliśmy do mieszkania na obiad. A po obiedzie dalej w trasę.
Cel: Soller.
Dojazd piękny. Ale jakoś nas miasteczko rozczarowało. Przejazd przez nie okropny albo emocjonujący - co, kto woli. Uliczki niesamowicie wąskie. Jechaliśmy przez taką o szerokości 1,80 m. Bywało, że rowerzysta podnosił rower do góry, aby zmieścić się na ulicy razem z przejeżdżającym samochodem. Osobowym. Żeby nie było.
Miasteczko malownicze. To prawda. Pełne ładnych zakątków. No i drzew pomarańczowych - to stolica pomarańczy na Majorce.
Jednak jakoś nas nie porwało.
Myśleliśmy o przejażdżce zabytkowym drewnianym tramwajem do Port de Soller. Przeszło nam z dwóch powodów. Po pierwsze byliśmy późnym popołudniem i powrotny tramwaj mielibyśmy ok. 21. Dla nas oznaczało to powrót do Palmy ok. 23. Stanowczo za późno, zwłaszcza dla Jerzyka. I to po takim intensywnym dniu.
Drugi powód to cena biletu. W jedną stronę 7 euro od osoby. Dla nas to 70 euro. Za dużo.




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz