piątek, 1 kwietnia 2022

Mallorca. Dzień 6.

 Prima Aprilis!

Jerzyk bardzo czekał na ten dzień. Na to, żeby powiedzieć tacie, że ma dziurę, a tu Prima Aprilis! No i się doczekał.

Rano chłodno. Chłopcy zrobili lekcje i trochę gniliśmy w mieszkaniu. Ale około południa ruszyliśmy w miasto.

W innym kierunku niż wczoraj. Dzisiaj nasze cele to: Es Baluard Museu d'Art Contemporani de Palma oraz Mercat de Santa Catalina.

Dlaczego dziś? Bo dziś piątek, a w piątki właśnie wstęp do muzeum sztuki współczesnej jest "co łaska". A targ Santa Catalina jest zwyczajnie blisko muzeum.

Zaczęliśmy od  muzeum. Budynek i eksponaty, które są na zewnątrz poznaliśmy już wcześniej. Tym razem zwiedzaliśmy wystawy w środku. Sporo eksponatów nas zmusiło do myślenia, sprawiło, że zatrzymaliśmy się na moment. Świetne były filmy dokumentalne - po hiszpańsku, ale z angielskimi napisami.







Chłopcy bardzo zaangażowali się w ekspozycję na pierwszym piętrze, gdzie wśród maszyn do pisania połączonych klemami, wśród odgłosów pisania na maszynach leżały pospinane klemami kartki (puste i już zapisane). Dostali od pani strażniczki długopisy i za zadanie odpowiedź na pytanie: "Co zrobisz, aby zmienić bieg historii?". Napisali swoje recepty na szczęście. I pamiętali o Ukrainie.























Weszliśmy też na tarasy na dachu muzeum. Trochę wiało, ale nic to. Widok cudo!








Z muzeum powędrowaliśmy do hali targowej. Niestety było już późnawo. Targ jest czynny do 16:00, ale o 14:00 już cudem dostaliśmy pieczywo. Kupiliśmy bułki llonguet. Typowe majorkańskie buły. Coś pomiędzy naszą polską bułką poznańską a bagietką. Jasne pieczywo, spora buła z przedziałkiem i chrupiącą skórką. Bułka, z której robi się kanapki ze wszystkim (od warzyw poprzez sery i wędliny aż do omletów) i  sprzedaje jako przekąskę czy szybki lunch w budkach na ulicy. Bary - gdzie planowaliśmy coś zjeść - też przetrzebione. Mimo. to tłum ludzi. Uciekliśmy stamtąd z dwoma postanowieniami: zjemy jednak w domu tym razem i wrócimy do hali targowej o wcześniejszej porze innym razem.

Po obiedzie czekała nas kolejna wyprawa. Wszak nie mieliśmy za bardzo zakupów. Chłopcy poszli z mamą do fajnego eko sklepu sieci Veritas. Po drodze zaliczając cudowny, przytulny i pachnący sklep z czekoladą Cachao Chocolate Manufactory, gdzie najchętniej kupilibyśmy (i zjedlibyśmy i wypilibyśmy) wszystko, ale ograniczyliśmy się do przepysznych czekoladek z truskawkami.


A po zakupach - nieco obładowani - ruszyliśmy na pobliski plac zabaw. Tam dołączył do nas tata. Od placu zabaw ciekawsze okazały się szybko być drzewo (dla Janka i Julka) i murki (dla Jerzyka).







W końcu z zakupami dotarliśmy do domu.
I znowu wyszliśmy. Na przystanek. Sprawdzić podobno darmowy autobus CC (2), który objeżdża stare miasto. No i faktycznie taki jest!
Wsiedliśmy i pojechaliśmy na Placa d'Espanya. Tam byliśmy chwilkę na placu zabaw i wróciliśmy kolejnym autobusem CC do domu.



Na kolację - oczywiście lloguetes!
Dla każdego z tym, co lubi najbardziej.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz