poniedziałek, 29 czerwca 2020

Pandemia. Dzień 110.

Wczorajszy deszcz przyniósł ochłodzenie. zostawił po sobie też chmury. Dlatego rano po śniadaniu wybraliśmy się do Strzelinka do Doliny Charlotty z zamiarem odwiedzenia fokarium. Mieliśmy zobaczyć oprócz pokazu karmienia i treningu medycznego nurkujące foki. Jest tam basen z szybą, która umożliwia podglądanie fok pod wodą. 

Przyjechaliśmy na otwarcie i pierwsze karmienie. Na 10:00. Zaparkowaliśmy i z trudnem odnaleźliśmy fokarium - zbyt mało oznaczeń na tym sporym terenie. Kupiliśmy bilety (10 zł normalny, 8 zł ulgowy), po czym dowiedzieliśmy się, że niestety główna atrakcja - oszklony basen - jest nieczynny, gdyż jest czyszczony. 1 w cenie 2 - takiej promocji jeszcze nie mieliśmy. 

Sam pokaz jest świetnie poprowadzony. Pani ciekawie i krótko opowiadała. Dała czas na zadawanie pytań i udzieliła na nie wyczerpujących odpowiedzi. Foki i ich umiejętności zachwyciły chłopaków. Wszystkich trzech.














Za namową Janka i Julka poszliśmy też do ZOO. Chłopcy zadowoleni. Rodzice mniej. Po pierwsze nie przepadamy za ZOO. No i kompletnie niczym nas ten ogród nie zaskoczył. Na plus ładny, duży, zadbany teren. Wydaje się, że zwierzaki mają sporo miejsca i czasem nawet pozory wolności. W ZOO czeka na dzieci też wielki plac zabaw przy punkcie gastronomicznym (ceny wyższe niż w Ustce). Na minus jest to, że wielu zwierzaków zwyczajnie nie było widać. Jest stosunkowo mało egzotycznych zwierząt. No i nieco bezczelnym wydaje się to, że sporo zwierzaków jest na wyspach i można je najlepiej zobaczyć, biorąc udział w dodatkowo płatnym "ZOO Safari". 
Ceny biletów do ZOO: normalny 25 zł, ulgowy 18 zł, na ZOO Safari odpowiednio: 16 zł i 13 zł.


















Na obiad pojechaliśmy do Ustki. Darowaliśmy sobie smażalnie i wszechobecne pizzerie. Postanowiliśmy nieco lepiej spożytkować obiadowy budżet i udaliśmy się do restauracji Rafała Niewiarowskiego "Dym na wodzie". 
I to był dobry wybór. W cenie obiadu w tzw. "porządnej smażalni" mieliśmy pyszne dania ze świeżych, lokalnych, sezonowych składników. Do tego ładnie podane. I jeszcze w spokojnym miejscu, bez bud z tzw. pamiątkami, bez hałaśliwej muzyki. Ciszy nie przerywały też komunikaty nadawane przez mikrofon typu: "Rybka numer 3!".
Jedyny minus: trafiliśmy na lekką obsuwę. Powitał nas pan, mówiąc, że dziś jednak otwarte będzie później. Gdy usłyszał, że specjalnie przyjechaliśmy i zobaczył nasze rozczarowane miny, wpuścił nas i zaoferował napoje. Czekaliśmy więc dość długo na zamówienie - ale sami przystaliśmy na takie warunki i wierzę, że to była wyjątkowa sytuacja.
A wracając do smażalni: tata i Jerzo jedli rybę, żeby nie było. Dla mamy był pyszny makaron z wege curry, a Janek i Julek zjedli po mini burgerze. 
Do picia polecamy lemoniadę oraz kawę mrożoną.
Nie zjedliśmy deseru! Porcje nie są ogromne. Są w sam raz, żeby się najeść. Ale nie zostawiają miejsca na deser.
Następnym razem wpadniemy na sałatkę i ciacho.















A w Poddąbiu wpadliśmy jeszcze na plażę. Chłopakom udało się wykąpać jeszcze przed deszczem, który popadał słabo i krótko. Na nasze szczęście.
A potem poszliśmy na spacer.
I zupełnie niechcący zrobił nam się typowy dzień na wczasach nad morzem. Do "rybki" dołączyły gofry i wizyta w "taniej książce" (dla Jerza naklejanka z Kubusiem Puchatkiem, dla Janka i Julka po książce Agnieszki Stelmaszyk, dla mamy listy Astrid Lindgren).
Wracając do domku, zahaczyliśmy o plac zabaw.





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz