sobota, 4 grudnia 2021

Pandemia. Dzień 622.

 Niełatwa noc za nami. Janka dopadła jelitówka. W szkole jest epidemia. Nie tylko w szkole, podobno pól Bielska padło.

Janek dętka, głównie śpi albo leży.

Reszta na chodzie.

Ponieważ chłopcy chorują dość nietypowo, a Julek dziwnie długo, załatwiliśmy skierowanie na testy w kierunku COVID-19. 

W nocy dzwoniliśmy po poradę lekarską. Pani doktor skierowałaby na test, gdy system działał. A miał być uruchomiony o 3 nad ranem. O 5 zaklepaliśmy skierowanie. 

Dostaliśmy termin. Ten sam co do minuty w dwóch różnych miejscach w mieście. Oba skierowania były zamawiane przez konto mamy. Na ten sam numer telefonu. Na szczęście można termin i miejsce zmienić przez internet. 

Załatwione. 10:10 pod Dębowcem. Punkt czynny od 10:00 (według strony www). Tak więc od pobudki chłopcy na czczo. Dla Janka to szczególnie trudne, bo bardzo chce mu się pić po wymiotach nocnych. Ale czekamy. Jedziemy. Na miejscu okazuje się, że punkt jest czynny od 8:00.

I jeszcze jedno. Skierowania przyszły na telefon mamy. Dwa jednocześnie. Same numery. BEz adnotacji, które dla którego dziecka. Pani w okienku musiała sama dopasować PESELe. Dobrze, że nie zamawialiśmy dla 10 dzieci - byłoby więcej kombinacji - ciekawe, za którym razem pani by trafiła.

O kwarantannie nie poinformował nas nikt. Konta e-pacjent chłopaków są podpięte do konta taty jako płatnika ZUSu. Na tych kontach w ogóle nie ma śladu po wymazach czy kwarantannie.

Kraj z dykty i kartonu. 

Dzień nam minął na oczekiwaniu na wyniki. Janek większość przespał. Jerzo i Julek się bawili.

Czytaliśmy oczywiście adwentowe książki.






A wieczorem Jerzyk pojechał z mamą na Magię Świąt w Jaworzu.



Byliśmy pod sam koniec, żeby uniknąć tłumów i spotkania z Mikołajem, których to spotkań jesteśmy przeciwnikami. Prezenty Mikołaj zostawia nocą i tyle. Niepotrzebne nam porównywanie, kto dostał większy prezent (bo paczki przygotowują rodzice). Niepotrzebny nam strach przed samym Mikołajem czy wejściem na scenę. I niepotrzebne nam nawet zdjęcia z Mikołajem.

Straganów było już niewiele, ale udało nam się kupić pyszny sok malinowy od Co w trawie piszczy oraz kilka drobiazgów, w tym audiobooka "Opowieść wigilijna", z których dochód przeznaczony jest na leczenie Kajtka.





Posłuchaliśmy chwilkę kapeli góralskiej. Troszkę zmarzły nam nosy i łapki - Jerzyk dogrzewał się babeczką, a mama grzańcem (też na rzecz Kajtka, a co!) i wróciliśmy do domu.

Janek nieco wydobrzał. Odzyskał siły na tyle, by móc zrobić z nami wieczór filmowy. Oglądaliśmy tym razem film "Naprzód". Piękna, wzruszająca opowieść drogi. O czarach, tęsknocie, przemijaniu, ale przede wszystkim o braterstwie, miłości, zaufaniu i wspieraniu siebie nawzajem. Cudo!

Z radością nadrabiamy filmy Disney/Pixar, których nie udało nam się w kinie zobaczyć w poprzednim roku.


Acha, w kalendarzu dziś lampki i światełka do ozdobienia domu. A w międzyczasie przyszedł wynik badania Julka - negatywny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz