A poza tym to był u nas dzień włoski: z własnoręcznie robionymi tiramisu (wersja bez amaretto i na słabiutkiej kawie, żeby chłopcy mogli jeść do woli) oraz pizzą.
Były też układanki, klocki, książki, muzyka, czyli jak zwykle.
Padało, ale i tak chłopcy wyszli na trochę do ogródka.
Jerzo wszedł do kuchni i zażądał tofu. No to dostał.
A wieczorem na parapecie wygrzewał się kot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz