poniedziałek, 11 listopada 2013

Świętego Marcina - słodkości i światło

   To święto popularne w Wielkopolsce i u naszych zachodnich sąsiadów. A szkoda, że tylko tam, bo jest bardzo sympatyczne. Niesie pozytywne przesłanie i można je obchodzić przy czynnym udziale dwulatka. My podzieliliśmy je na dwie części: kulinarną i artystyczną.
   Kulinarną oczywiście zajęłam się ja, "ZPT" - przejął tata. Piekliśmy więc marcińskie rogale i zrobiliśmy mini paradę lampionów (mini, bo z jednym lampionem po własnym ogródku, ale w przyszłym roku lampiony będą już dwa!).
   Świętowanie wymaga przygotowań co najmniej kilka dni wcześniej.

   Mała szansa, że uda Wam się kupić biały mak w osiedlowym sklepie - bez problemu zamówicie go przez internet. Nadzienie makowe warto przygotować 9. listopada, ciastem trzeba się zająć (kilkukrotne wałkowanie co 45 minut i chłodzenie w lodówce) 10. listopada, no i 11.11. wreszcie można piec. Mam nadzieję, że Was nie zniechęciłam. Naprawdę warto - rogale te nie mają sobie równych. 
Przepis i legendę o świętym znajdziecie tutaj.




   Lampion możecie zrobić sami od zera. U nas takich talentów brak. Dlatego zamówiliśmy półprodukt w sklepie Tchibo (29,95 zł). Były wzory "męskie" i "żeńskie". Janek dzielnie towarzyszył tacie w sklejaniu. Co ważne w zestawie znajduje się naprawdę wszystko. Nie są potrzebne ani klej, ani nożyczki. Trzeba tylko pamiętać o świeczce (tealight) i kijku do zawieszenia lampionu. My nasz znaleźliśmy na jednym ze spacerów, ale zawsze możecie "pożyczyć" od mopa. Efekt był naprawdę dobry. A spacer po ciemku z lampionem to dla dwulatka nie lada przygoda!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz