niedziela, 31 maja 2015

Wycieczka do lasu czyli Dzień Dziecka III

    W ramach Festiwalu Rodzicielstwa Bliskości spotkaliśmy się z ludźmi, którzy prowadzą naturalną szkołę w Wyrach i zakładają podobną w Bielsku-Białej. Idea szkoły demokratycznej, szkoły naturalnej jest nam bardzo bliska, więc tym bardziej chcieliśmy ich poznać. Program spotkania był bardzo kuszący. Wycieczka po lesie ze znawcami tematu, zabawy na polanie i ognisko. Niestety wszystko odbyło się dla nas stanowczo za późno. Daliśmy radę wziąć udział tylko w niezwykle ciekawym spacerze po Cygańskim Lesie i chwilę pobawić się na polanie. Ognisko nam przepadło. No cóż, ale za to nasze dzieci zapwniają nam wolne wieczory. I wczesne pobudki.





   Julek jako niezbyt wytrawny piechur czekał z tatą na mnie i Janka na polanie. A my poszliśmy w las. Pod okiem pani Mai i pana Bogdana rozwiązywaliśmy leśne zagadki i tajemnice. Była żaba, żuk gnojarz, sarna (najpierw znaleźliśmy jej odchody), jeleń (do dobra, tylko trop), dzięcioł (dziurki w pniu zrobione przez niego) i mnóstwo ciekawych roślin (w tym nasz ulubiony tojeść oraz jeżyny, w które wpadł Janek). 














   Nie byłam Jankowi do niczego potrzebna. Natychmiast złapał wspólny język z panią Mają i nie odstępował jej na krok. Wiedza pani Mai i pana Bogdana imponuje nie tylko przedszkolakom. Sama nauczyłam się całkiem sporo.


   Na polanie wzieliśmy udział w zabawach muzycznych i sportowych. Pani od sportu była lekko zaskoczona niewielkim wiekiem dzieciaków. Zadania z piłeczkami były niewykonalne dla maluchów. Dzieci szybko sobie z tym poradziły i pobawiły się we własne zabawy. Sytuację uratowała też trzecia z pań mentorek, a druga, z którą Janek świetnie spędził czas. Tym razem grając w wariację na temat palanta.








   Podsumowując: było świetnie. Szkoda, że na ognisko się nie załapaliśmy.
   Prosimy o więcej i o wcześniej porze!
   No i czekamy na szkołę w Bielsku.

Pierwsza wizyta w kinie czyli Dzień Dziecka II

    I kolejny pierwszy raz za nami. Wszystkimi. Bo my, rodzice, ostatni raz w kinie byliśmy ponad 4 lata temu. Tak. Naprawdę. Sami się zdziwiliśmy, że to tyle czasu. A myśleliśmy, że to było wczoraj. No dobra, rok temu. Nie, nie pamiętam, na jakim filmie.


   Chłopcy za to w życiu nie byli. No to pojechaliśmy do kina Helios w bielskiej Sferze. Musieliśmy być pół godziny przed seansem, żeby odebrać zarezerwowane bilety. Z lekkim przerażeniem myślałam o konieczności zorganizowania chłopcom czasu do seansu. Na szczęście na miejscu okazało się, że hall kinowy zamienił się w przedszkole. Baloniki, stoliki dla małych artystów, budowniczych i inżynierów, tor przeszkód i inne atrakcje skutecznie zajęły nam te 30 minut.










    Dumni po przejściu toru przeszkód, nagrodzeni za to balonami, przelecieli wszystkie stanowiska i zostali na dłużej przy stoliku młodych inżynierów. Janek sterował dźwigiem, a Julek jeździł ciężarówką i pomagał w załadunku.





    Po załatwieniu spraw fizjologicznych, które niezałatwione mogłyby załatwić nam seans, weszliśmy do sali. Swoją drogą, koło kina znajduje się rewelacyjny pokój dla matki z dzieckiem: ubikacja, wygodny, stabilny przewijak (utrzymał Julka!). stoliczek i zabawki.
       Do sali nie dało się tak łatwo wejść. Sprawdzenie biletów, wypełnienie kuponów konkursowych, odbiór dyplomów pamiątkowych i lizaków.



       Usiedliśmy. Okazało się, że na bajki poczekamy sobie jeszcze jakieś kolejne pół godziny. Siedząc w fotelach. Kiepski pomysł, zwłaszcza dla dwulatka. W tym czasie 3 lub 4 razy odbyło się losowanie kuponów. Wylosowane osoby (dzieci z opiekunami) schodziły pod ekran, gdzie brały udział w konkursach. Otrzymywały nagrody, wracały. Trwało to straszliwie długo i było niemiłosiernie nudne dla pozostałych. I nie, nie narzekam teraz, bo mi strasznie żal, że nas nie wylosowano. To naprawdę było nudne. Julek pokrzykiwał raz po raz: "Chcemy baję!". Jakieś dzieci biegały pod ekranem. Julek i inne dzieciaki biegały do stolika pod ekranem po ciastka BeBe i lizaki od sponsorów. Następnym razem wejdziemy do sali o te 30 minut później.
       W końcu zaczęły się "baje". Bolek i Lolek, Reksio, Miś Kudłatek, Baltazar Gąbka, Myszka. Wszystko naszej lokalnej produkcji - ze SFR w Bielsku-Białej. Ostatnich dwóch filmów chłopcy nie zobaczyli. Wymiękli. Mieli dość siedzenia w fotelach. 
        Poszliśmy na obiecane lody. Po drodze dostaliśmy dwa baloniki (to już mieliśmy cztery). Lekko objuczeni z wyrazem twarzy: "Niczego nam już proszę nie dawać, błagamy!" (rodzice) i zachwyceni (chłopcy) dotarliśmy do Zielonej Budki. Chłopcy wybrali sobie po gałce loda. 


    Zjedliśmy. Jeszcze czekała nas przejażdżka windą i w końcu dotarliśmy do samochodu. Pojechaliśmy do domu na obiad, a po obiedzie czekały nas kolejne atrakcje.

sobota, 30 maja 2015

Dzień Dziecka I

   W tym roku wypada w poniedziałek. A w poniedziałek do przedszkola. Nieludzkim byłoby wręczanie prezentu chłopcom w poniedziałek, gdy Janek nie mógłby się nim nawet nacieszyć. A że z nas ludzcy rodzice wczoraj do zachodu słońca stawialiśmy trampolinę w ogródku. 


   To marzenie chłopców od dawna. Cały zeszły sezon prosli o nią. W tym roku już nie mogli się doczekać. Aura nam sprzyjała - pierwsza połowa roku była niezbyt trampolinowa. 
   Trampolina to takie cudowne urządzenie, w którym zamykamy dzieci, a one się cieszą. Jak upadną, nic im się nie dzieje. Są zamknięte, bezpieczne, skaczą. A my patrzymy. Siedzimy. Pijemy kawę. Tak, tak to naprawdę możliwe! Trwa niezbyt długo. Ale trwa. Więc niech trwa.
   Nasza trampolina to Hudora, średnica 3 m, maks. obciążenie - 150 kg (to zadecydowało - w końcu rodzicom też się coś od życia należy).



     I był jeszcze koktajl truskawkowy pity ze słoików (genialna sprawa te słoiki: szklane, higieniczne, wygodne, w kestra kolorach, no i ładne!).
 


    I piknik na Goruszce z musem własnej roboty z tubek (tak, tak, tak też się da). Zestaw do "tubkowania" musu to Fill'n squeeze.




  I jeszcze plac zabw przy jaworzańskiej tężni.

  A jutro ciąg dalszy. W planach kino (pierwsz raz!) i wycieczka do lasu, ale pssst!