środa, 27 lipca 2016

wtorek, 26 lipca 2016

Szarlotka sypana.

    Nie było u nas dzisiaj żadnej Anny. Ale na podwieczorek u chłopców w przedszkolu nie było dziś ani ciasta ani innego budyniu*, więc trzeba było nadrobić.
    Jeszcze rano, gdy się żegnaliśmy przed salą, Janek zaproponował ciasto z jabłkami. Gdy wrócili z przedszkola, upiekliśmy szarlotkę sypaną według przepisu z bloga Moje wypieki.
    Dlaczego dopiero dziś odkryłam to ciasto? Jest niesamowite. Pyszne i genialne w swej prostocie. Upieką je dzieci. Najtrudniejsze jest przygotowanie jabłek i potarcie masła. Z resztą poradzi sobie przedszkolak.





Przepis cytuję za Dorotą, uwagi są moje:

SZARLOTKA SYPANA

1 szklanka mąki pszennej (u nas - razowa)
1 szklanka drobnego cukru do wypieków - lub mniej, w zależności od słodkości jabłek (u nas ok. 200 ml domowego cukru waniliowego)
1 szklanka kaszy manny
1,5 czubatej łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 kg jabłek, najlepiej kwaśnych (u nas raczej słodkie)
odrobina cynamonu, jeśli lubicie
170 g masła - zimnego, najlepiej prosto z zamrażarki

Mąkę, cukier, kaszę i proszek przesiać i wymieszać. Podzielić na 3 równe części. Jabłka obrać, wydrążyć gniazda nasienne, zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Tortownicę o średnicy 23 wyłożyć papierem do pieczenia (sam spód). Boki wysmarować masłem. Na dno formy wysypać jedną część suchych składników, na nie rozłożyć połowę jabłek (każdą warstwę jabłek można oprószyć delikatnie cynamonem, jeśli lubicie). Następnie wysypać drugą część suchych składników, rozłożyć równomiernie resztę jabłek. Na wierzch wysypać ostatnią porcję suchych składników. Masło zetrzeć na tarce o dużych oczkach i równomiernie rozłożyć na wierzchu ciasta. Piec w temperaturze 180ºC przez około 60 minut. Masło podczas pieczenia roztapia się i razem z sokiem z jabłek zespala wszystkie warstwy. 
Warto podczas pieczenia spód zabezpieczyć większą formą (np. położoną poziom niżej w piekarniku), ponieważ często nadmiar soku i tłuszczu wydostaje się z tortownicy (u mnie około 3 łyżek). 
 Szarlotka bardzo dobrze się kroi nożem z piłką, nawet na ciepło. Ma lekko chrupiący wierzch, który kolejnego dnia mięknie.

Ale wątpię, ze zostanie do kolejnego dnia. Moi chłopcy w trójeczkę wsunęli pół tortownicy.



*Dla zatroskanych: podwieczorek był, został zjedzony, ale nie był "ciastowy". Dwa ciasta jednego dnia uważam za przesadę.

niedziela, 24 lipca 2016

Wrzosowa Chata

    Przyznaję, że trafiliśmy tam przez przypadek. Bo akurat jakimś cudem był wolny stolik. A tam, gdzie planowaliśmy jeść - niestety nie. Albo na szczęście. Bo poznaliśmy nowe, świetne miejsce w Bielsku-Białej.
    Miejsce z klimatem, dobrym jedzeniem, ładnymi wnętrzami, mnóstwem zabawek i placem zabaw dla dzieci. Rewelacja!
     Obsługa mogłaby być nieco milsza, a może bardziej wypoczęta?















Wrzosowa Chata, Lotnicza 3, Bielsko-Biała

Paprocany

     Dlaczego wcześniej tam nie trafiliśmy? 
     Genialne miejsce. Fantastycznie zagospodarowane nabrzeże. Promenada, siatki do leżenia prawie na wodzie, ścieżki spacerowe i rowerowe, siłownia, piaszczysta plaża, trawnik, drzewa. No i wreszcie wodny plac zabaw. I takie suche też.


     Chłopakom najbardziej podobały się place zabaw, oczywiście. 
    Wodny (jak i zagospodarowanie wschodniego nabrzeża) to wielokrotnie nagradzany (i słusznie!) projekt pracowni architektonicznej RS+. Jest ogrodzony, w ogóle nie jest śliski, a nawet, jak się upadnie, to jest miękko. Można się chlapać, strzelać wodą, biegać, dać się oblać albo zostać oblanym przez przypadek albo i nie. Jest cudnie.  Tylko... mało. Szkoda, że plac zabaw nie jest większy. To jego jedyna wada.

























    Promenada jest po prostu ładna. Świetne są siatki, na których można się położyć dosłownie nad wodą. Chłopcy początkowo nieco się bali, ale szybko im przeszło. 










    Pierwszy plac zabaw bez wody, który odwiedziliśmy, też nie jest ani trochę zwyczajny. To żaglowiec. Ogromny. Chłopcy tam znikali nam z oczu. Są zjeżdżalnie, stery, drabinki, schodki. Bawili się świetnie. 








    Poza tym jest bardziej tradycyjny plac zabaw. Też fajny.





    Wszystko jest czyste, zadbane. Można zjeść lody, napić się niezłej kawy. Zrobić piknik. Pospacerować. Pojeździć na rowerze. Poćwiczyć na siłowni. Pobiegać.







    Z kąpielą w jeziorze tylko gorzej, bo zwykle latem zaatakowane jest przez sinice. Ale nic to - jest wodny plac zabaw. Dzieciakom wystarcza w zupełności.

    Teraz najlepsza wiadomość. Nie ma biletów. Wszystko gratis. Naprawdę. No, oprócz kawy i lodów, rzecz jasna. Korzystać można dowoli ze wszystkich atrakcji na Paprocanach. NAwet parking darmowy. Czyli można.

    Fajnie też się jedzie tam w niedzielny poranek, gdy większość ludzi wyrusza w przeciwnym, naszym kierunku, czyli w Beskidy. Tak więc dla nas dojazd jest bezproblemowy - zero korków.