wtorek, 30 września 2014

Juju kaskader

     O zamiłowaiu chłopców do rowerków już pisałam. Nic się nie zmieniło. Miłość kwitnie. Dla Julka dzień bez rowerka jest dniem straconym. Gdy warunki nie sprzyjają i trzeba zostać w domu (niepogoda, chora matka itp.), działa zasada "Nie przyszła góra do Mahometa...", czyli rowerek bierzemy do domu.
     Najulubieńszą jednak rowerkową rozrywką Juja jest jazda ekstremalna:


Dla chłopaków

    Jak Dzień Chłopaka, to Dzień Chłopaka. Upiekłam chłopakom ciasto. Drożdżowe z dynią i cynamonową kruszonką. Idealne jesienne ciasto. 
    Tym razem chłopcy nie pomagali. To w końcu był dla nich prezent. 
    Smakował. I to nawet bardzo.
    Jujowi wystarczył jeden kawałek, a Janek zjadł swój i to, czego tata nie zdążył.
    Przepis ze strony mojewypieki.com. Przepis cytuję za Dorotą. W nawiasach są moje uwagi. Piekłam z połowy porcji, w jednej keksówce.






PLACEK DROŻDŻOWY DYNIOWY

5 szklanek mąki pszennej np. tortowej
1 łyżeczka cynamonu
pół lub 2/3 szklanki drobnego cukru do wypieków
szczypta soli
1 szklanka mleka, letniego
1,5 szklanki puree z dyni
60 g masła, roztopionego i lekko przestudzonego
otarta skórka z 2 pomarańczy
14 g drożdży suchych lub 28 g drożdży świeżych

Kruszonka:
180 g mąki pszennej
2 łyżeczki cynamonu
100 g cukru
125 g masła, roztopionego
     Mąkę wymieszać z cukrem i cynamonem. Zalać gorącym masłem, wymieszać widelcem. Wyrobić między palcami na kruszonkę. Gdyby kruszonka była zbyt mokra można dodać 1 - 2 łyżki mąki więcej.

       Pomarańcze wyszorować i wyparzyć. Otrzeć z nich skórkę.
       Mleko wymieszać z puree dyniowym, masłem, otartą skórką z pomarańczy.
     Mąkę pszenną wymieszać z suchymi drożdżami (ze świeżymi najpierw zrobić rozczyn), dodać cukier, sól, cynamon, następnie mleko wymieszane z resztą składników. Wyrobić ciasto, odpowiednio długo, by było miękkie i elastyczne. W razie konieczności dosypać 3 łyżki mąki (nie więcej). Uformować z niego kulę, włożyć do oprószonej mąką miski, odstawić w ciepłe miejsce, przykryte ściereczką, do podwojenia objętości (około 1,5 godziny). Po tym czasie ciasto mocno uderzyć, wyrobić krótko jeszcze raz. Przygotować formę o wymiarach 25 x 35 cm (lub dwie keksówki). Wysmarować ją masłem i wyłożyć papierem do pieczenia.
     Wyrobione ciasto rozwałkować na wielkość formy i przełożyć do formy (nie wałkowałam, po prostu przełożyłam do formy). Posmarować pędzelkiem maczanym w roztopionym maśle (1 łyżka), posypać równomiernie kruszonką. Przykryć lnianym kuchennym ręczniczkiem i pozostawić w cieple do podwojenia objętości. Wyrośnięte ciasto włożyć do piekarnika nagrzanego do 175ºC. Piec bez termoobiegu przez około 35 - 45 minut, lub do tzw. suchego patyczka. Minimalnie uchylić piekarnik, zostawić w nim do przestudzenia. Wystudzone ciasto można oprószyć cukrem pudrem.

poniedziałek, 29 września 2014

Jak mus, to mus

2 obrane banany
2 jabłka bez gniazd nasiennych i ogonków
gruszka bez gniazda nasiennego
brzoskwinia bez pestki
nektaryna bez pestki
odrobina świeżo wyciśniętego soku jabłkowego

i/lub inne dowolne owoce

Wrzucamy do miksera kielichowego. Miksujemy na mus. Podajemy w miseczkach. Zjadamy szybciej niż dzieci, bo zjedzą i nasze porcje.
A jak wyjdzie za rzadkie, to wlewamy do kubków i mówimy, że to nie mus, ale smoothie. O!





- Świetny ten mus, mamusiu. Taki kolorowy! Pyszny nam wyszedł.
Robiłam całkiem sama, bo Janek był już bardzo zmęczony, ale co tam. Przyczepiło się g**** okrętu i woła: "Płyniemy!".

Grunt, że smakowało. Miseczki wylizane. Jutro zrobimy z mango i melonem. A co!

sobota, 27 września 2014

Cynamon i Trusia

   To bohaterowie trzech książek z przewrotnymi wierszykami Ulfa Starka i zabawnymi ilustracjami Charlotte Ramel. Każda z książeczek to niezależna całość dotycząca jednego zagadnienia, ale wspaniale jest móc przeczytać je wszystkie.


   I tak mamy "Wierszyki od stóp do głów" o ludzkim ciele. Znajdziecie tu wierszyk o nosie, pępku, a nawet policzkach. Stark prowokuje i filozofuje. Pyta, ile się zmieści w naszej głowie, na czym byśmy siedzieli, gdybyśmy nie mieli pupy, jak pachną marzenia. To w tej części na włosy Cynamona narobił ptaszek. Jak już się pewnie domyślacie, najchętniej sięga po nią Juju.

Kupka!

To palec mój - ty przystaw swój!
Dotknęły się opuszki.

Lecz twoje policzki okrąglejsze jeszcze,
Gdy nadmuchujesz balonik powietrzem!


     W następnej części - "Wierszyki na okrągły rok" - Cynamon i Trusia wyruszają na poszukiwania lata. Kolejne wierszyki przeprowadzają nas przez jesień, zimę, wiosnę. Ulf Stark jak zwykle podchodzi do tematu nietypowo. Jesienią Cynamon i Trusia spotykają grzyby. Nadchodzącą zimę zwiastuje zmarznięty żuczek, dla którego budują ciepły szałas. A zimą słuchają śpiewu jeziora. Wraz z nadejściem wiosny mają mnóstwo pracy - muszą obudzić kwiaty, drzewa, ptaki, mrówki i zagonić je do kwitnięcia, zielenienia się, ćwierkania. Na szczęście Cynamon i Trusia na wędrówkę zabrali ze sobą bułki cynamonowe. Jak się domyślacie, to ulubiona część Janka. Z powodu tych bułeczek, które możemy przecież upiec w domu.

    Są jeszcze "Wierszyki o złości i radości". Najtrudniejsza część z trylogii. O uczuciach. Na szczęscie dzieki wierszykom Starka łatwiej uczucia nie tylko zrozumieć, ale przede wszystkim nazwać. To bardzo potrzebna książka. Zwłaszcza, że Cynamon i Trusia doświadczają nie tylko szczęścia. Poznają gniew, zazdrość, wstyd. Uczucia gwałtowne i głeboko ukryte. To książeczka przy której dużo rozmawiamy. Czytamy ją tylko z Jankiem, Julka jeszcze nie interesuje. Przyjdzie na niego czas.

Wszystkie części wydało wydawnictwo Zakamarki i na jego stronie możecie je kupić.

"Cynamon i Trusia. Wierszyki od stóp do głów", Ulf Stark, Charlotte Ramel, wyd. Zakamarki 2013
"Cynamon i Trusia. Wierszyki na okrągły rok", Ulf Stark, Charlotte Ramel, wyd. Zakamarki 2010
"Cynamon i Trusia. Wierszyki o złości i radości", Ulf Stark, Charlotte Ramel, wyd. Zakamarki 2013

Kiełbaska?

"Krakowski kredens". Juju na widok pęt kiełbas:
- Kupka!
Udaję, że nie słyszę. Cośtam sobie dziecior gada, niech gada. Usłyszał oczywiście Janek. I wcale nie zamierza udawać, że jest inaczej:
- Jujusiu, to nie jest żadna kupa. To kiełbasa!
- Kupka! - Juju wie swoje. W końcu się zna. Zwykle sprawdza, co Janek naprodukował do nocnika.

Jak rodzina Peppy, czyli jak niewiele potrzeba do szczęścia

              Prawie dwa dni lało. Gdy tylko wyszło słońce, poszliśmy sprawdzić głębokość okolicznych kałuż. Chłopcy mogli się taplać dowoli dzięki kaloszom (Janek - Tchibo, Juju - Crocs) oraz kombinezonom nieprzemakalnym (oba Next). 









          Kombinezony są świetne. Są cienkie (to tylko nieprzemakalna warstwa), więc można je założyc nawet w ciepły dzień. Gdy robi się chłodniej, wystarczy pod spód założyć coś cieplejszego. Są idealne zwłaszcza dla dzieci, które jak moi chłopcy, w kałużach prawie pływają.
         Kalosze polecam z Tchibo. Nie są drogie, a wygodne i dobrze się sprawdzają. Są lekko ocieplane, co przydaje się w chłodne jesienne dni. Z Crocsów nie jesteśmy zbyt zadowoleni. Juju ma ciągle grube stópki z wysokim podbiciem. Założenie i zdjęcie tych kaloszków to męczarnia dla ubieranego i ubierającego. No i ta cena!

piątek, 26 września 2014

Gofry drożdżowe

      Ulewa. Ponuro. Zimno. Jesień w tym roku nie przyszła, a przybiegła do nas. Nawet Misie nie pojechały do teatru. Julek spędził cały dzień w domu.
     Gofry są idealne na takie szaro-bure popołudnie. Ciepłe, lekko słodkie, waniliowe. Pachnące latem.
      Juju poczuł się od razu jak na plaży.


   Korzystałam z przepisu Doroty na belgijskie gofry (brukselskie):

180 ml (g) wody gazowanej
210 ml (g) letniego mleka 3,2%
3 g suchych drożdży lub 6 g drożdży świeżych
1 łyżeczka pasty (lub ekstraktu) z wanilii
2 duże jajka, białka i żółtka oddzielnie
1 łyżka cukru
szczypta soli
270 g mąki pszennej np. tortowej
90 g masła, roztopionego i przestudzonego

     W większym naczyniu wymieszać wodę gazowaną, mleko, wanilię, żółtka, cukier, sól. Dodać przesianą mąkę wymieszaną z suchymi drożdżami (drożdże świeże wcześniej rozpuścić w letnim mleku; uwaga - mleko nie może być gorące, by temperatura nie 'zabiła' drożdży), przestudzone masło. Wymieszać lub zmiksować by nie było grudek. Przykryć, odstawić w ciepłe miejsce na 15 minut. Po tym czasie ubić białka na sztywną pianę. Delikatnie wymieszać z ciastem, przykryć, odstawić w ciepłe miejsce na około 20 - 30 minut (lub dłużej, jeśli w kuchni jest chłodno), aż ciasto 'ruszy' i pokryje się pęcherzykami powietrza. Ciasto nabierać łyżką wazową, piec w gofrownicy na złoty kolor. Powinny ładnie się zarumienić i być chrupiące. Podawać z ulubionymi dodatkami.


Nie tylko biedronka nie ma ogonka

     Jabłko też. A jeśli jednak ma, to trzeba to zmienić. Jabłko powinno się jeść bez ogonka. Można zjeść pestki, gniazdo nasienne, słowem caluśki ogryzek. Byleby nie było ogonka.


środa, 24 września 2014

Drożdżowe na jesienne popołudnie

     Na jedno popołudnie. Na godzinkę właściwie. Zniknęło, zanim wystygło. Upieczemy znowu.


   Przepis na drożdżowe ciasto cytrynowe pochodzi z blogu Doroty.


CYTRYNOWE CIASTO DROŻDŻOWE  DO ODRYWANIA

ciasto:
2 i 3/4 szklanki mąki pszennej
1/4 (50g) szklanki cukru
2 i 1/4 łyżeczki drożdży suchych (9 g) lub 18 g drożdży świeżych
szczypta soli
1/3 szklanki mleka
55 g masła
1/4 szklanki wody
1 i 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
2 duże jajka

cytrynowa posypka:
1/2 szklanki cukru (można dać trochę mniej)
3 łyżki otartej skórki z cytryny (dałam 1,5 łyżki)
1 łyżka otartej skórki z pomarańczy (użyłam kandyzowanej)

ponadto: 55g rozpuszczonego masła

   Dwie szklanki mąki wymieszać z cukrem, drożdżami i solą w misce miksera. Mleko z masłem mocno podgrzać, aż masło się rozpuści, zdjąć z palnika, dodać wodę i odstawić aż troszkę przestygnie - dodać wanilie i wymieszać. Wlać do miski z mąką i wymieszać łopatką. Wyrabiać mikserem dodając jajka po jednym. Dodać następne 1/2 szklanki mąki i jeszcze chwilkę wyrabiać, aż ciasto będzie miękkie i gładkie (ale ciągle lepiące). Przełożyć na posypaną mąką stolnicę i wyrabiać kilka minut, podsypując ewentualnie pozostalą mąką - końcowe ciasto powinno być miekkie i elastyczne jak plastelina i nie kleić się do rąk. Przełożyć do miski, przykryć i zostawić w ciepłym miejscu na 1 godzinę, aż podwoi swoją objętość. 
   W tym czasie wymieszać cukier ze skórkami cytrusowymi w małej miseczce, rozpuścić masło i wysmarować masłem foremkę keksową 22 x 12cm. Wyrośnięte ciasto przełożyć na stolnicę, rozwałkować na prostokąt o wymiarach 50 x 30cm, posmarować masłem i pokroić na 5 poprzecznych pasów (30 x 10cm). Rozsypać na pierwszym 1,5 łyżki mieszanki cukru ze skórkami, przykryć drugim i tak dalej, kończąc na warstwie cukru. Teraz pokroić ciasto znowu w poprzek na 6 równych pasków (10 x 5cm) i układać je na sztorc w keksówce. Powinno zostać trochę luźnego miejsca po bokach. Przykryć i zostawić do ponownego wyrośnięcia na około 45 - 60 minut. 
   Rozgrzać piekarnik do 180ºC, piec około 30 minut, aż ładnie się zrumieni na wierzchu. Przestudzić w formie 15 minut, wyjąć i ewentualnie polukrować.


wtorek, 23 września 2014

Kochamy Lalo

         I Babo, i Bintę, i Ajszę i ich mamę i tatę. Nawet psa i kurę. No bo jak tu ich nie kochać?
Zaczęło się, gdy Janek skończył roczek od "Lalo gra na bębnie". Od razu dokupiłam "Binta tańczy" i "Babo chce". Ale tak jakoś wyszło, że to "Lalo" jest ulubioną książką chłopców: najpierw Janka, teraz Julka.


       To książeczki pełne dźwięków, pełne muzyki. Mają cudowne ilustracje. Mnóstwo w nich ciepła. Eva Susso (tekst) i Benjamin Chaud (ilustracje) stworzyli zwykła-niezwykłą rodzinę. Bardzo miło jest przenieść się do małego domku, gdzie mieszka rodzina z czwórką dzieci i zwierzakami: kurą i psem. Wszyscy spędzają razem czas: razem przygotowują śniadanie i pieką ciasto, chodzą na spacery do lasu, tańczą (dziewczyny), grają na bębnach (chłopaki). Nie sposób ich nie lubić. No i są niezwykle inspirujący. W lipcu natchnieni "Babo chce" upiekliśmy tartę z jagodami.





      Janek oczywiście już wyrósł z tych książeczek, ale gdy miał niespełna 15 miesięcy, opowiadał o Lalo tak:


         Dzisiaj czytałam "Lalo gra na bębnie" z Jujem:


         To, co mi rzuciło się w oczy to parytet: mama o europejskim typie urody i niezwykle podobni do niej dwa synowie oraz tata Południowiec i niezwykle podobne do niego dwie córki. Zastawiające jest również to, że tata, który przede wszystkim gra na bębnie, jako jedyny nie ma butów.
          Całą serię wydały poznańskie Zakamarki i na stronie wydawnictwa możecie kupić te książeczki.



Eva Susso, Benjamin Chaud: 
"Lalo gra na bębnie", Zakamarki 2012
"Binta tańczy", Zakamarki 2012
"Babo chce", Zakamarki 2012

Inhalacje, bo dzieci czasem chorują

       To nie będzie post z niezawodną receptą, jak przekonać dzieci do inhalacji. U nas to się jakoś udało i chłopców w ogóle nie trzeba do nich namawiać. Nigdy nie trzeba było.
       Nebulizator firmy Bremed kupiliśmy w aptece - wygląda jak biedronka. Spisuje się już z półtora roku. Maseczkę chłopcy zdążyli już zmasakrować, ale podobno można dokupić. My korzystamy z delikatnie sklejonej i jest dobrze.


       Kształt biedronki na pewno pomógł na początku oswoić potwora. Zaciekawił chłopców. No i kto by się bał biedronki? Jest dość głośny (słychać to na drugim filmiku). Pierwsze inhalacje odbywały się przy włączonej bajce, a nebulizator był przykryty poduszką w celu zagłuszenia jego buczenia. Teraz już bajka nie jest konieczna (chociaż pomaga odwrócić uwagę od zabawy we włączanie i wyłączanie urządzenia). Nie przykrywamy też go już poduszką.
      Do tej pory inhalowaliśmy wyłącznie solą fizjologiczną. To pewnie też ma znaczenie, bo gdyby była to jakaś niesmaczna mieszanka, napotkalibyśmy opór ze strony chłopców.
        Chłopcy zawsze pomagają przygotować inhalacje. Przynoszą sól fizjologiczną, Janek ją otwiera, wlewamy. Sami włączają sprzęt. Jestem pewna, że to, że od początku są zaangażowani w cały proces, też pomogło przekonać ich do inhalacji.

Tak było, gdy Janek miał 25 miesięcy:



A tak dzisiaj inhalował się Julek:



poniedziałek, 22 września 2014

Janek. Piosenka autorska.

   Janek dużo śpiewa. Bardzo dużo. Piosenki, które zna od dawna. Piosenki, które poznał w przedszkolu. Ale przede wszystkim utwory własne. Śpiewa o wszystkim. O bieżących sprawach, o własnych emocjach, ale też na zupełnie abstrakcyjne tematy. Najczęściej śpiewa po polsku. Czasem w obcych językach. Nawet we własnym języku. 
     Jako próbka jego talentu piosenka o urodzinach mamy. 
     Nie, nie mam dziś urodzin. W najbliższym czasie też niestety nie.




piątek, 19 września 2014

Czekamy na wiosnę

"Od gorąca twych płomieni zapłonęły liście drzew 
Od zieleni do czerwieni krążył lata senny lew
Mała chmurka nad jej czołem, mała łezka, słony smak
Pociemniało, poszarzało - jesień, jak to tak?"*


      Dopada nas jesień. Nie możemy już doczekać się wiosny. A nic nie kojarzy mi się z wiosną tak jak pierwsze wiosenne kwiaty. Sadziliśmy więc w ziemi cebulki krokusów. Janek woził taczką ziemię z kompostownika, wkładał cebulki do przygotowanych przeze mnie dziur i zasypywał je ziemią. 



    Wiosną pochwalimy się, co nam z tego wyrosło. Liczymy na Dolinę Kościeliską w wersji mikro.


*Marek Grechuta, "Wiosna, ach to ty"

Przedszkole czyli jak Janek został Misiem z gitarą

        I na nas przyszedł czas. Mimo że w domu dużo śpiewamy i tańczymy, mimo że też mamy plac zabaw, jeździmy na wycieczki, odwiedzamy teatr, czytamy, a przy tym wszystkim chłopcy uczą się mnóstwa nowych rzeczy zupełnie mimochodem. Mimo że teraz już z dwójką jest nawet łatwiej i przyjemniej w domu niż z samym Julkiem, bo chłopcy coraz więcej i coraz chętniej bawią się razem. Mimo że bez Janka w domu okropnie pusto, a ja sobie miejsca znaleźć nie mogę. Mimo że na pewno przywlecze nam jakieś choróbska wieku dziecięcego. Mimo to wszystko zdecydowaliśmy, że Janek dołączy od września do grona przedszkolaków. 
        Wiemy, że nabędzie tam przede wszystkim umiejętności społecznych. Pozna kolegów, smak życia w grupie. Doświadczy - czasem pewnie boleśnie - że na świecie są inni ludzie. Często różni. Pozna też smak porażki, ale i zwycięstwa. Dowie się, że jak zabierze koledze klocek, to dostanie w łeb. Nauczy się cierpliwości i wyrozumiałości. Dlatego jednak przedszkole.
        Przedszkola szukałam dość długo. Główne kryteria: niewielka odległość od naszego domu, własna kuchnia, "normalny" program zajęć (nie interesują mnie przedszkola o profilu chemicznym z kaligrafią i wspinaczką wyczynową). Niektóre odwiedziliśmy, niektóre odpadły już podczas rozmowy telefonicznej ("Mieliśmy takie dzieci, które nie spały w dzień. A teraz już śpią.").
         TO przedszkole pojechaliśmy poznać wszyscy. Janek i Julek od razu zostali na fajnym placu zabaw w dużym, przedszkolnym, zamykanym ogrodzie. W kuchni gotowany był obiad - zapach, jaki się roznosił przyspieszył nam pracę ślinianek. Zajęli się nami bardzo mili właściciele. Od razu też poznaliśmy potencjalne wychowawczynie Janka oraz jego grupę. Zwiedziliśmy też oczywiście budynek przedszkola ze ślicznymi salami. To było w piątek.
       Od poniedziałku zaczęła się adaptacja Janka. Najpierw przyjeżdżaliśmy tylko na zajęcia w ogrodzie. Ja siedziałam na ławce, Janek się bawił. Z każdym problemem odsyłałam go do jego pani. Dostał plecaczek (wybrał sobie czerwony). Otrzymał swoją szafkę w szatni i sam wybrał sobie znaczek - gitarę. Nawet udało się zaprosić go do sali. We wtorek było podobnie. Środa - dzień kryzysu. Pół dnia spędził ze mną na korytarzu, na myśl o sali dostawał spazmów. W czwartek był spacer do sadu (bez mamy ani rusz), w sali już jakoś wytrzymał godzinę. Z dumą wybiegł pokazać mi swoją pierwszą pracę - plastelinowy obrazek z jabłuszkiem i gruszką. Niestety nie chciał już wrócić. Skusiły go obiadowe zapachy. Miał iść - po długich negocjacjach - na dwie łyżki zupy. Zjadł całą. Drugie danie też. No i tak dotarliśmy do kolejnego piątku, kiedy to Janek po raz pierwszy został w przedszkolu beze mnie. Zaczęło się histerią w sali. Na szczęście wszystko trwało krótko. Przyszedł do niego pan właściciel przedszkola, z którym zdążyli się dobrze poznać podczas ogródkowo-korytarzowych dni. Janek się uspokoił. Pojechałam do domu. Podskakiwałam na każdy dzwonek telefonu. Uspokoił mnie MMS z przedszkola: Janek wcina owoce przy stoliku z dziećmi.
         W kolejnym tygodniu Janek zawiózł do przedszkola swoją szczoteczkę do zębów. Otrzymał swój kubeczek oraz szufladkę w sali - wszystko z gitarą, a jakże! Jego grupa to Misie. Środa była dniem, kiedy pierwszy raz wieczorem na myśl o przedszkolu w oczach Janka nie pojawiły się łzy. Od czwartku odwozi go sam tata i rozstanie przebiega zupełnie bezboleśnie.
      Za radą pani właścicielki, a zarazem dyrektor przedszkola, nie wypytujemy Janka o przedszkole, panie, kolegów, obiadki czy piosenki. Rzeczywiście opowiada wszystko sam, jak go najdzie ochota. I tak np. wczoraj musiał szybko wyjść z wanny, aby zademonstrować mi tupanie do nowej piosenki po angielsku albo ze dwa dni temu przed samym zaśnięcięm powiedział: 
- Mamusiu, ale ja nie pamiętam, jaki makalon był dzisiaj w zupce.
Dzięki bogu, czytam jadłospis. Janek zasnął spokojnie ze świadomością, że w przedszkolu zjadł krupnik. 
        Dowiedziałam się też, że w przedszkolu są same pyszoty. Bo to prawda. Mam nadzieję, że pan kucharz przedszkolny nie zapragnie robić większej kariery i nie ucieknie do Masterchefa. Póki co Jankowi wszystko smakuje. Dziś nawet powiedział, że nie będzie jadł w domu, bo przecież zje w przedszkolu. Ach! I w przedszkolu jest kompot. Też pyszny. Poza tym ok. 11 dzieci mają przekąskę owocową i stały dostęp do wody pitnej. Dla mojego żarłoka to bardzo ważne.
       - Faktićnie, to psieczkole jest super! - powiedział niedawno Janek. 
     Bo jest super. Jankowi wszystko się tam podoba. Jedyny problem to to, że nie ma mnie tam z nim. Ale już się chyba przyzwyczaja. 


       Nigdy byśmy nie zrobili z Janka przedszkolaka, gdyby nie indywidualne podejście do każdego dziecka oraz ogromne zaangażowanie wszystkich pracowników przedszkola. Nie tylko pań wychowawczyń, ale też dyrekcji, no i pana kucharza. Co jak co, ale przez żołądek można trafić do każdego serca.


Nasze przedszkole to Gumisiowy Gaj w Bielsku-Białej.  

czwartek, 18 września 2014

wtorek, 16 września 2014

Gałgankowy skarb

         To moja ukochana książeczka z dzieciństwa. Mam jeszcze swój egzemplarz. Nie pokazuję go póki co chłopakom, bo jest wyczytany na amen, a wydany został na cienkim papierze. Cudem przeżył tyle lat.
        Na szczęście książeczkę wznowiło wydawnictwo Babaryba. Na jeszcze większe szczęście wydało ją na grubych stronach. Format pozostał bez zmian. Dzięki temu książka przeżyła miłość Janka, a teraz od paru miesięcy maglujemy ją z Julkiem.


      Książeczka ma cudne ilustracje i fantastyczny tekst. To prosta historyjka dla dzieci, a napisana jest wspaniałym językiem. Nie znajdziecie tu wymuszonych rymów. Tekst trzyma rytm do końca. Pełen jest wyliczanek: najpierw wyliczamy, gdzie kto szuka laleczki, a potem - co kto Kasi przynosi na pocieszenie. Dzieci, zwłaszcza uczące się mówić, uwielbiają taką formę literacką.
         A tak wygląda czytanie z Jujem:




Zbigniew Lengren "Gałgankowy skarb", wyd. Babaryba

sobota, 13 września 2014

Dwór Świętoszówka

          Dziś w końcu napiszę o naszej ulubionej restauracji. Janek mówi na nią "nasza lestaulacja". Organizujemy tam prawie wszystkie imprezy rodzinne' te większe (chrzciny i pierwsze urodziny chłopaków) i te mniejsze. Lubimy też czasem pojechać tam po prostu na obiad.
          Dwór Świętoszówka jest świetnie zlokalizowany - przy S1, nieopodal jest stacja paliw. Jadąc w dłuższą trasę spokojnie możecie się tam zatrzymać. Ba! Nawet przespać, bo jest część hotelowa. Zjeść można w grill barze - nie znamy go w ogóle, ale korzystają z niego tłumy turystów i kierowców - oraz w restauracji. W Świętoszówce można urządzić też wesele. Na piętrze jest sala z osobnym wejściem. Tak więc "zwykli" klienci nie przeszkadzają weselnikom. Sala jest też dobrze wygłuszona. Weselne przeboje nie docierają do restauracji.


            Restauracja, mimo że ma wspólne wejście z grill barem, nie ma z nim wiele wspólnego. Jest bardzo ładnie urządzona. Siedzieć można w sali lub w patio. Sala jest dość ciemna, ale przytulna.



          Patio idealnie nadaje się na rodzinne imprezy. Jest tam jasno, przytulnie i jest oddzielone od części restauracyjnej. Można się czuć z własnymi gośćmi swobodnie.







           Jedzenie serwowane jest świeże i pyszne. Mniej więcej co miesiąc pojawia się w karcie nowa wkładka z sezonowymi propozycjami szefa kuchni. Poza tym jest stała oferta - polecam kaczkę z orzechami włoskimi, gruszkami i żurawiną. Janka ulubionym daniem są naleśniki ze szpinakiem. Lubimy też desery (lody z gorącymi malinami, a na specjalne zamówienie - tort) oraz kawę (rewelacyjna latte). Wszystko jest zawsze pięknie podane i, co nie bez znaczenia, wszyscy przy stole otrzymują zamówione dania jednocześnie.



         Ale restauracja to nie tylko jedzenie, ale też ludzie. A obsługa jest tam przemiła, lecz jednocześnie nienachalna, elegancka. 
             O dzieciach też pomyślano. Podczas oczekiwania na zamówienie, co może się czasem dłużyć przy pełnej sali (w końcu wszystko jest świeżutkie!), dzieciaki mogą pobawić się w kąciku z zabawkami wewnątrz lub na zewnątrz na jednym z dwóch placów zabaw. No i oczywiście są krzesełka dla dzieci oraz przewijak w toalecie. Nie ma też problemu z podgrzaniem własnego jedzenia dla niemowlaka.






              Polecam z czystym sumieniem!
W weekendy w porze obiadowej warto zrobić rezerwację.        
              Szczegółowe informacje znajdziecie na stronie restauracji.