wtorek, 29 września 2015

Niespodzianki pani Ani

Janek:
- Ale tak najbardziej, najbardziej to lubię panią Anię. Ona nam codziennie robi niespodzianki!
- A jaka dziś była niespodzianka?
- Poznawaliśmy literkę B!

niedziela, 20 września 2015

Kto gorszy w judo, ten krwawi dużo

     Poszukując czegoś związanego ze sportem, w czym mogliby uczestniczyć obaj chłopcy, trafiłam na zajęcia "Mama, tata i ja" organizowane przez PTS Janosik w Bielsku-Białej. Jesteśmy po pierwszych zajęciach i jesteśmy zachwyceni. Było rewelacyjnie. Poranna dawka endorfin zapewniona. A to się przyda. Zwłaszcza jesienią.
    Zaliczyliśmy taką trochę lekcję w-fu z chłopakami. I tutaj "lekcja w-fu" to komplement. To były fajne, normalne, nieprzekombinowane sportowe zajęcia ogólnorozwojowe. Jechałam z obawami, że to będzie taki trochę pic na wodę, zajęcia dla (=pod) rodziców: dzieci porzucają piłeczką, a prowadzący będzie nam opowiadał, jakież to one są cudowne (dzieci, nie piłki), a na końcu zażąda za to jakiejś chorej kwoty. Jak dobrze więc, że pojechaliśmy! Uwielbiam takie rozczarowania.
    Zajęcia prowadzi przesympatyczna trenerka, pani Renata Wróbel. Ma bardzo dobre podejście do dzieciaków (i ich rodziców). Gdyby nie ona, Janek zakończyłby trening po pierwszym kwadransie. Dzięki niej na zajęciach panuje świetna atmosfera.
     Sala jest duża i wyłożona miękkimi, cienkimi materacami - w końcu to sala do judo. To genialne rozwiązanie nie tylko do ćwiczenia padów. Biegające i fikające maluchy i ich zestresowani rodzice nie mogą marzyć o bezpieczniejszym miejscu.
       Rodzice ćwiczą razem z dziećmi. Jeśli dołączycie do nas, weźcie sportowe rzeczy dla siebie też. "Ćwiczą z dziećmi" oznacza, że ćwiczą, a nie trzymają za rączkę, robią zdjęcia i podają piłki. I to jest rewelacyjne. Nieco ruchu w niedzielny poranek jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Biegamy, śmigamy na czworakach, skaczemy i pocimy się razem z dziećmi. Jak wszyscy, to wszyscy. 












       Chłopcy są zajęciami zachwyceni. Pobiegali, poskakali, wyszaleli się. I bardzo dużo przy tym pośmiali. I sporo nauczyli. I na pewno jeszcze dużo nauczą. Zabawy i pracy w grupie. Zasad treningu. Dyscypliny i szacunku dla trenera. Koordynacji ruchowej. Prawidłowego wykonywania ćwiczeń. Elementów judo. 
         Mam nadzieję, że złapią bakcyla. Jakoś zawsze wolałam Nastulę od Majdana.

sobota, 19 września 2015

Modnie i wygodnie

   I elegancko. Tak, garnitury są fajne. Nie mówię, że nie. Spróbujcie wbić hiperaktywnego malucha w garnitur. No dobra, wbić się jeszcze uda. Ale wygodnie maluchowi nie będzie. Nie ma że impreza, rodzinna uroczystość, imieniny cioci i siedź grzecznie, ruszaj się mało, od stołu najlepiej nie odchodź przez pół dnia i jeszcze się nie ubabrz, bo garnitur do pralni oddać trzeba będzie. Nie da rady.
    No ale czasem trzeba ładniej niż w dresie. No ale mamy przecież cudowne polskie firmy. Założone i prowadzone przez mamy. Fajne, myślące mamy.

    1. Pan Pantaloni
   Kolorowe wybieramy na co dzień. Te w kratę chłopcy noszą także w zestawach świątecznych. Jest fajnie, oryginalnie, ale przede wszystkim wygodnie i super praktycznie. Chłopakom się podoba. Nie ma rozporka - pomoc rodzica w toalecie jest zbędna i ewentualne rany nie są nam straszne (rozporek z zamkiem błyskawicznym + mały chłopczyk = potencjalne niebezpieczeństwo). Można prać w pralce. I założyć każdego innego dnia - tym razem bez białej koszuli. Ideał.





2. Mabibi
   Bluzy i spodnie Mabibi są idealne na rower i spacer. To firma, której nie są straszne moje pomysły na ubrania na mniej lub bardziej specjalne okazje. I tak dzięki Mabibi powstała bluza Strażaka Sama oraz kraciaste spodnie i marynarki chłopaków. Każdy dostał w swoim ulubionym kolorze: Janek - czerwone, Julek - żółte. Są więc zachwyceni. Całość jest z miękkiej bawełny. Spodenki są na gumce (patrz wyżej). Marynarki mają duże guziki, z którymi poradzą sobie nawet małe łapki. Dłuższy tył marynarki świetnie zasłania plecki, które lubią się odsłaniać podczas zabawy. Spodnie i marynarki mają kieszenie na skarby. Wszystko można prać w pralce i nosić osobno w mniej formalnej wersji. Ideał.

 





czwartek, 17 września 2015

Na blokowisku, czyli plac zabaw na osiedlu Wojska Polskiego

   Widać go od ulicy Cieszyńskiej. Przejeżdżamy więc koło niego parę razy w tygodniu. Za każdym razem obiecując chłopakom (głównie Julkowi), że tak, na pewno kiedyś tam pojedziemy, niech tylko będzie pogoda, niech nie pada, niech się skończy upał, niech będzie czas. Niech. No i w końcu dzisiaj wszystkie okoliczności przyrody (brak dodatkowych zajęć Janka, piękna pogoda, brak innych zaplanowanych atrakcji) sprawiły, że dotarliśmy na blokowisko.
    Zaparkowaliśmy całkiem blisko placu zabaw. Nie było większych problemów ze znalezieniem miejsca, chociaż wokół bloków stoi mnóstwo samochodów.
      Samochodów mnóstwo, bloki mają po dziesięć pięter, godziny popołudniowe, a dzieciaków na placu zabaw jak na lekarstwo. Nam to nie przeszkadzało, ale gdzie się podziały dzieciaki?
      Nie wiem, jak długo istnieje ten plac zabaw, ale jest w idealnym stanie. Może dlatego, że niewiele dzieci z niego korzysta. Składa się z dwóch części: 
1. ogrodzonej z konstrukcją do wspinania i zjeżdżania z tunelem, mostkami, grą w kółko i krzyżyk, "skryjówkami" oraz huśtawkami, bujakami, karuzelą i piaskownicą;
2. części dla starszaków z konstrukcją do wspinania i siłownią (także dla dorosłych) i najważniejszą, hitową zabawką dla Juja - lokomotywą. 
Obie wyłożone są miękkimi, gumowymi, bezpiecznymi, nieśliskimi płytkami. W ogrodzonej części dla maluchów są też ławki, a konstrukcja nadaje się nawet dla mniejszych dzieci - na zjeżdżalnię można się dostać po schodkach. 
     Widać, że ktoś pomyślał. 





















Orientacja w terenie

Julek w ferworze zabawy autkami dotarł pod stół. Nagle słyszę lekkie stuknięcie jego czaszki o tenże. I komentarz:
- U, chyba jestem pod stołem.


środa, 16 września 2015

Z tęsknoty za wiosną

    Pogoda piękna, ale jesień już czuć w powietrzu. Za progiem listopad. Brrr! Marzy nam się już wiosna. I krokusy w ogrodzie. Sadzimy więc cebulki, jak każdego roku. Za rok, najdalej za dwa - chłopcy sadzą sami.




poniedziałek, 14 września 2015

Naleśniki dyniowe

   Janek jest największym miłośnikiem naleśników (i klusek na parze), jakiego znam. A że sezon dyniowy w pełni, a my zakochaliśmy się w roślinnych przepisach Marty Dymek, padło na naleśniki dyniowe. Zjedliśmy je z musem z mango i jabłek, polane syropem klonowym. Nawet Juju zjadł (a do tej pory zjadał z łaską suchego naleśnika). Są nieco bardziej kłopotliwe w smażeniu niż tradycyjne, ale można nabrać wprawy. Jeszcze zjemy w tym sezonie. Na 100%. Już obiecałam Jankowi.




NALEŚNIKI DYNIOWE

1 szklanka mąki pszennej albo orkiszowej
1/2 szklanki puree z dyni
1/2 łyżeczki ekstraktu wnailiowego
1 łyżka oleju kokosowego albo innego
1/2-1 szklanki mleka roślinnego (użyłam prawie 1,5 szklanki)
szczypta soli
olej

Dokładnie mieszamy puree z dynii wraz z zwanilią, olejem i połową mleka. Powoli wsypywać mąkę, cały czas mieszając. Odstawić na pół godziny do lodówki.
Do schłodzonego ciasta stopniowo wlewać pozostałe mleko, cały czas mieszając, aż do uzyskania konsystencji ciasta naleśnikowego.
Smażyć na natłuszczonej olejem, rozgrzanej patelni. Podawać gorące z ulubionymi dodatkami.


"Jadłonomia"
Marta Dymek
Dwie Siostry, Warszawa 2014


piątek, 11 września 2015

Sezon dyniowy w pełni

    Zaczęliśmy na słodko. Od wieńca cynamonowego z przepisy Marty Dymek. Ciasto jest bezmleczne, wegańskie, z minimalną ilością cukru i tłuszczu. Efekt? Genialne, słodkie daktylami i syropem klonowym. Orzechowe. Pachnące cynamonem. Cudo! No i łatwe do zrobienia. Nic, tylko zagniatać!
        Przepis mam z książki "Jadłonomia". Znajdziecie go też na stronie Marty.