sobota, 28 czerwca 2014

Wiara w płeć piękną

Po raz pierwszy kosiłam dziś trawę.
- Mamusiu, tylko nie skoś domu!


Dream Park Ochaby

       Przyznaję, gdy zerkałam na to miejsce z okna samochodu, myślałam sobie, że to badziew. Kolejny park miniatur, dinozaury, plac zabaw. I oceanarium, akwaria i Bóg wie, co jeszcze. No i po co tak dużo? 
       Życie spłatało mi figla i dziś tam wylądowałam. Oczywiście nie sama. Całą naszą familią tam wylądowaliśmy. I była to świadoma decyzja lekko zdesperowanych rodziców, pragnących rozerwać dzieci, nie zmęczywszy się przy tym zbytnio. 
Dream Park zaskoczył nas niezwykle pozytywnie.


      Po pierwsze jest płasko. Płaski, ogrodzony, bezpieczny, rozległy teren to szczyt marzeń rodziców szesnastomiesięcznego pacholęcia, które koniecznie musi, bo inaczej się udusi, łazić wszędzie samo na własnych, parówkowatych nóżkach.
       A gdy na tym terenie znajdują się dostępne bez ograniczeń dmuchańce, wielki plac zabaw (idealny też dla mniejszych dzieci - Janek nie potrzebował ani razu naszej pomocy, a to rzadkość),  ogromna piaskownica, ławki dla strudzonych rodziców, toalety, to jest już idealnie.



            Dodajmy do tego dinozaury (niektóre ruchome), akwaria z tropikalnymi rybkami (skromne pomieszczenie, cudne ryby), które Janek chciał oglądać aż dwa razy, dom do góry nogami (Janek też się skusił) i mini park linowy (zobaczyć własnego niespełna trzylatka pięc metrów nad ziemią - bezcenne).


     Jest jeszcze wspomniany park miniatur. Pomijam go świadomie, bo nie lubię tego typu "atrakcji", a i chłopcy za mali, żeby miniatury ocenić i docenić. Chociaż to jedyne miejsce, gdzie można mieć fotkę z Kubusiem Puchatkiem i katedrą kolońską.
   

            Poza tym Dream Park oferuje park linowy z prawdziwego zdarzenia (dla większych dzieci i dorosłych), oceanarium prehistoryczne, kule sferyczne (co za kretyńska nazwa, swoją drogą), kino 2d (z bajkami) i 6d, eurobungee i labirynt (aktualnie nieczynny). Te ostatnie atrakcje sobie darowaliśmy ze względu na wiek chłopców.
        Na terenie parku znajduje się bar fast food It me. Serwowane tam są ekologiczne alternatywy dla dań spod złotych łuków. Tak, to możliwe. Serio, serio. Nie sprawdziłam, jak z ich "ekologicznością", ale na pewno widać, że dostajemy prawdziwe jedzenie: hamburger to prawdziwe, niezmielone na pasztet mięso, a cheesburger ma plater prawdziwego żółtego sera. Frytki też są w porządku, a kawa bardzo smaczna. Pepsi trochę mi nie pasuje do eko-wizji całego przedsięwzięcia, no ale nie może być przecież idealnie. Obsługa za to jest bardzo miła. Widziałam jedno wysokie krzesełko (to stanowczo za mało jak na tak duży park). Jeść można w środku i na zewnątrz w cieniu parasoli. Stolików jest mnóstwo, więc każdy znajdzie miejsce. Ceny nie są dramatyczne (zestaw dla dzieci z dość tandetną zabawką to ok. 15 zł).


              Oprócz tego jest kawiarnia. Z daleka wyglądała ładnie - nie wypróbowaliśmy. Jeszcze.
        Toalety na terenie parku są czyste, ale nie widziałam przewijaka. Przydałyby się też stołeczki przy umywalkach i papierowe ręczniki. Wysoko umieszczone suszarki do rąk nie przydadzą się maluchom.
        Cały park sprawia bardzo dobre wrażenie. Jest czysto, sporo koszy na śmieci, wspomnianych już ławek i parasoli chroniących przed słońcem. Trawniki są zadbane. Chłopcy byli zachwyceni. Janek na widok mnóstwa zjeżdżalni, oszalał. Juju najlepiej bawił się w piaskownicy i na dmuchańcu - nie sposób było go z niego zdjąć.
Nie jest to może park moich marzeń. Ale w takie miejsca jeździ się spełniać marzenia swoich dzieci. A to nam się chyba udało.




            Bilety do parku są dość drogie (wersja bez oceanarium, kina 6d, eurobungee, dużego parku linowego i kul wodnych) kosztuje 30 zł od osoby dorosłej i 26 zł od dziecka powyżej 3. roku życia (chłopcy załapali się jeszcze za darmo). Żeby korzystać ze wszystkich atrakcji, musimy zapłacić odpowiednio 39 i 35 zł. Najfajniejsze jest jednak to, że po przekroczeniu bram parku możemy korzystać ze wszystkiego bez ograniczeń.
            Wspominałam o parasolach dających cień. Osłaniają trochę trawnik, piaskownicę, niektóre ławki. W słoneczny dzień zabierzcie więc ze sobą koniecznie nie tylko nakrycia głowy i zapas kremu ochronnego, ale też skarpetki. Przydadzą się na rozgrzanych dmuchańcach, gdzie trzeba zdjąć obuwie. Acha, dla siebie też weźcie - o ile ważycie mniej niż 80 kg, możecie spokojnie wyszaleć się z dzieciakami. Polecam!

Wszelkie aktualne informacje, a także mapę dojazdu znajdziecie na stronie Dream Parku.

Za trudne

Janek nie może się doczekać wspónej wycieczki w "jakieś fajne miłsce". Marudzi przy śniadaniu, nie chce jeść w myśl zasady "szybciej wstanę od stołu, szybciej wyruszymy".
- Janeczku, ja wiem, że się nie możesz doczekać wycieczki.
- Taaaak. Bo ja tak czekam i czekam.
- To pewnie dziwne dla ciebie, ale takie czekanie też może być fajne. Na wszystko zawsze trzeba czekać. Tak już jest.
- Mamusiu, to dla mnie chyba za trudne.

czwartek, 26 czerwca 2014

Czereśnie

- Tato, poszliśmy na stragan. Nie było jagódek, ale były czeleśnie!
   No i upiekliśmy ciasto z czereśniami "do góry nogami". Przepis mamy od Doroty. Ciasto jest pyszne, proste i robi się je błyskawicznie - 15 minut z wydrylowaniem wiśni. No a piecze się przecież samo.



ODWRÓCONE CIASTO Z CZEREŚNIAMI
 150 g masła
3/4 szklanki cukru (lub odrobinę mniej)
5 jajek
1 i 1/4 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki mąki ziemniaczanej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
300 - 400 g czereśni, wydrylowanych

Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej. 
Mąki i proszek do pieczenia przesiać. Masło utrzeć z cukrem przy pomocy miksera na gładką, białą masę. Dodawać do jednym jajku, dalej ucierając. Dodać mąkę i proszek do pieczenia, wymieszać przy pomocy łyżki. Tortownicę o średnicy 22 cm wysmarować tłuszczem, spód wyłożyć papierem do pieczenia. Na spód wyłożyć czereśnie, na nie wylać ciasto i wyrównać. Piec w temperaturze 160ºC przez pół godziny, następnie temperaturę podwyższyć do 170ºC i piec kolejne 30 minut, do tzw. suchego patyczka (sprawdzić szybciej). Ciasto wyjąć z formy, podawać czereśniami do góry, oprószone pudrem. 
Ciasto rośnie z lekką górką, należy ją po upieczeniu ściąć/wyrównać nożem.

Chłopczyki

- Janek, taki jesteś mądry chłopczyk, a robisz takie dziwactwa czasem...
- Mamusiu, bo chłopczykom tak się czasem zdarza.

środa, 25 czerwca 2014

Sezon jagodowy w pełni

       Pierogi z jagodami kojarzą mi się jak mało co z wakacjami u babci. Jagody kupowało się u baby pod murami miejskimi, "na ryneczku". A potem babcia lepiła pierogi, które znikały szybciej niż powstawały.
      Chłopcy też się doczekali pierogów z jagodami. I już mam zamówienie na kolejne w "lestaulacji u mamusi"*. Cały sezon jagodowy mam tym samym zaplanowany. Janek bardzo chciał pomagać. Kroił wałeczki surowego ciasta na mniejsze kawałki, które ja rozwałkowywałam i tak powstałe placuszki nadziewałam jagodami.



      Jankowi pierogi tak smakowały, że po kilku porzucił widelec i zajadał ręką.



PIEROGI Z JAGODAMI
ok. 80 szt.

ciasto:
3 szklanki mąki poznańskiej
ok. 1,25 szklanki gorącej wody
spora szczypta soli

nadzienie:
300 g jagód
3-4 łyżki cukru (użyłam drobnego trzcinowego)

Z podanych składników zagniatamy ciasto, dolewając stopniowo wodę. Ciasto ma być elastyczne i nie kleić się do rąk. Odstawiamy je na chwilę pod przykryciem, żeby nie wyschło. Chwilowe leżakowanie dobrze mu zrobi.
Jagody myjemy, mieszamy z cukrem.
Lepimy pierogi ulubionym sposobem.

Ostrożnie wkładamy do wrzącej, posolonej wody z odrobiną oleju. Po wypłynięciu i ponownym zagotowaniu się wody gotujemy jakieś 3 minuty (zależy od wielkości pierogów). Odsączamy, polewamy masełkiem. Podajemy, z czym kto lubi: same, z jogurtem lub śmietaną.



*nazwa wymyślona przez Janka

Na obiad

Janek chce sam robić zakupy, czyli prosić sam panie sprzedawczynie o różne produkty. Dziś miał kupić kurczaka zagrodowego.
- Poplosię zaglodowe mięsko.

piątek, 20 czerwca 2014

Złe rzeczy

W ogrodzie. Janek wywalił się na swoim rowerku biegowym:
- Maaamo! Chodź! Tu się dzieją złe rzeczy!


czwartek, 19 czerwca 2014

Brudne dziecko to szczęśliwe dziecko

Ciepły, słoneczny dzień. Duże kartonowe pudło. Farby do malowania palcami. A potem szorowanie chłopaków w ogródkowym basenie.
Bawiliśmy się fantastycznie!




Używaliśmy farb do malowania farbami Djeco. Przeznaczone są dla dzieci powyżej 18 miesiąca. Mają cudne, żywe kolory. Nie przekładałam ich z plastikowych słoiczków, więc chłopcy je równo pomieszali. Ale nie szkodzi. Są gęste. Z ciała zmywa się je stosunkowo łatwo (ale myślałam, że pójdzie łatwiej). Z ubrań sprały się bez problemu - prałam od razu po skończonej zabawie. Farbki kupowałam w sklepie Ekomaluch.


środa, 18 czerwca 2014

Zaczynamy sezon jagodowy

Do jogurt zamiast rodzynek wrzuciliśmy dziś jagody. I upiekliśmy jagodzianki waniliowe według przepisu Liski.
Przed nami pierogi z jagodami.





JAGODZIANKI

Zaczyn:
 20 g drożdży
 1/2 szklanki* mleka
 1/2 szkl mąki 1/4 łyżeczki cukru

Ciasto:
 120 g masła o temp pokojowej
 3/4 szkl cukru
 3 żółtka
 1/2 szkl mleka
 cukier waniliowy z prawdziwą wanilią lub olejek waniliowy
 1/4 łyżeczki soli
 skórka z cytryny (2 łyżki)
 3,5 szkl mąki

Nadzienie:
 jagody (ok. 30 dag)
 cukier do smaku (ok. 3/4 szkl - trzeba pamiętać, że jagody po upieczeniu są kwaśne, więc lepiej dać więcej cukru niż mniej)
 cukier waniliowy

Drożdże rozpuścić w letnim mleku. Po 3 min. dodać mąkę i cukier i dokładnie wymieszać. Owinąć plastikową folią i zostawić na 30 minut. W dużej misce ubić masło, dodać stopniowo cukier, następnie zaczyn. Zmniejszyć obroty miksera i dodawać: żółtka, mleko, wanilię, skórkę, sól i mąkę. Kiedy ciasto będzie gładkie, wyjąć, uformować kulę i owinąć w plastikową folię wysmarowaną masłem. Zostawić, żeby wyrosło, ok. 40-60 minut. Następnie podzielić ciasto na 15 części, z każdej z nich zrobić placuszek, wypełnić jagodami wymieszanymi z cukrem i cukrem waniliowym. Uformować bułeczkę, posmarować jajkiem i posypać z wierzchu cukrem. Piekarnik nagrzać do temp. 180 st. C. Wstawić jagodzianki i piec ok. 30 minut, lub do czasu zarumienienia.  
*używam szklanki o pojemności 200 ml

wtorek, 17 czerwca 2014

W ogrodzie dzieci się nie nudzą

          Mamy to szczęście, że mamy ogród. Słonko świeci, chłopcy się bawią, a my na leżaczkach z gazetką. Taaa... byłoby pięknie. Będzie. Ale jeszcze nie teraz. Póki co KOwcem (i to mądrym) trzeba być też w ogrodzie. 
       
          Co robić z dzieciorami przez cały dzień na świeżym powietrzu?

      W tym poście napiszę o zabawach najmniejszym kosztem, prawie bez zabawek. Kolejny będzie dla inwestorów. Ale nie łudźcie się - samo kupno tony zabawek nie zapewni ani Wam spokoju, ani dzieciom rozrywki na wiele godzin. W każdej zabawie najważniejsza dla chłopaków jest to, że bawimy się z nimi.

1. Piłka.
Najprostsza i jedna z najtańszych zabawek. Do kopania, rzucania, turlania, podrzucania jak najwyżej. Może być też balon, ale niestety ma to do siebie, że szybko pęka, co kończy się często płaczem. Zawsze można kupić pokrowiec na balonik firmy Djeco (są różne wersje kolorystyczne). W zestawie jest jeden bawełniany pokrowiec, który można prać oraz 4 baloniki. Oczywiście można użyć tez baloników spoza zestawu. Po umieszczeniu balonika w pokrowcu otrzymujemy leciutką piłkę. Juju - zachwycony.


Piłki mogą być różnej wielkości. Te za małe mogą zostać połknięte. Za ciężkie mogą być niebezpieczne i zwyczajnie niewygodne. Im prostsza piłka, tym lepsza. Czyli najlepiej zwykła gumowa lub ewentualnie dmuchana, plażowa.
To też jedna z tych zabawek: "macie, bawcie się". I zwykle sami się bawią. Przynajmniej chwilę.






2. Kreda.
No i kawałek bruku. Chociaż Juju rysuje już po wszystkim. Nawet po szybach. Kreda ma same zalety. Cena - w Lidlu całe wiadro w kilku kolorach to koszt kilku złotych. Łatwo się zmywa ze wszelkich powierzchni, z ubrań po prostu strzepuje. No i to super kreatywna zabawka edukacyjna, więc właściwie dziwię się, że nie jest modna i droga.
Można dać dzieciorom kredę i niech rysują, co chcą. Albo kolorują kostkę brukową. Nazywają kolory. Brudzą się. I jest fajnie.




3. Trawnik.
Albo dzieci albo trawnik jak dywan. To wcale nie najtańsza "zabawka", bo i skosić, i nawieźć trzeba, a czasem nawet podlać. Na równy i zadbany można wypuścić dzieciaki i niech się gonią, przewracają, turlają, wygłupiają, ile wlezie. Im więcej, tym lepiej. Wymęczone łatwiej zasną.


4. Wąż ogrodowy.
Nie, nie tylko do zrobienia dzieciorom prysznica. Takim odłączonym też się można świetnie bawić. No i to właściwie gratisowa zabawka, no bo wąż w ogrodzie i tak jest.
Można się bawić w telefon: jedna osoba mówi do węża, druga na drugim jego końcu stara się usłyszeć i powtórzyć, co usłyszała. Niemówiącym maluchom można śpiewać "lala" lub wydawać odgłosy zwierząt.


Można też w węża zaprząc tatę i gonić za nim po trawniku.


5. Woda.
Nalana do konewki umożliwia podlewanie kwiatków. Łączymy przyjemne z pożytecznym - dopóki przelane kwiatki nie zgniją.


Nalana na trawnik tworzy kałużę i można się w niej potaplać.
Nalana na stolik tworzy świetne miejsce do chlapania.


6. Bańki
Płyn podobno można zrobić samemu - nie próbowałam. Bańki można oczywiście kupić w dowolnych zestawach. Sam płyn też bez problemu jest dostępny np. na allegro. Niewielki koszt, a radości mnóstwo.





7. Narzędzia ogrodowe.
W wersji mini - dla dzieci lub te dorosłe. Narzędzia to za dużo powiedziane, ale grabie, miotła czy wspomniane konewki sprawdzają się świetnie. W końcu nic tak nie bawi jak naśladowanie dorosłych. I znowu - jak dobrze pójdzie - można połączyć przyjemne z pożytecznym.
Dziecięce wersje ogrodowych narzędzi kupowaliśmy w Lidlu.




Chłopcy uwielbiają też pomagać tacie przy pielęgnacji trawnika: wertykulacja, koszenie to jest to.
Wiem, że miało być o takich zabawkach. Zakładam jednak, że nikt nie kupuje kosiarki jako zabawki dla dzieci. Kosiarka po prostu w ogrodzie jest. Jest ogród, jest trawnik, jest kosiarka.


Wkrótce napiszę, jak się bawimy większymi zabawkami ogrodowymi.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rurki

Ponieważ Janek jest miłośnikiem "lulek" i ciągnie nas do Grycana na rurki ze śmietaną, zainwestowaliśmy w waflownicę. Rurki robimy sami. Z przepisu Doroty. Lepsze niż w cukierni.
Co ciekawe, w domu chłopcy chcą rurki bez śmietany. Tym lepiej - mniejszy sajgon podczas jedzenia. 





RURKI Z BITĄ ŚMIETANĄ

2 białka (z dużych jajek)
1/4 szklanki śmietany kremówki 30% lub 36%
pół szklanki drobnego cukru do wypieków
szczypta soli
2/3 szklanki mąki pszennej
70 g masła, roztopionego
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Do naczynia wbić białka. Dodać kremówkę i dokładnie wymieszać. Dodać cukier, sól i ekstrakt waniliowy. Wymieszać. Dodać roztopione masło, następnie mąkę. Wymieszać do połączenia i do pozbycia się grudek. Rozgrzać waflownicę. Wypiekać rurki według instrukcji producenta waflownicy: najczęściej pełną łyżkę ciasta należy nałożyć na środek waflownicy i ją zamknąć, piec wafle około 1,5 minuty do złotego koloru, w zależności od stopnia nagrzania waflownicy. Zbyt blade rurki nie będą trzymały kształtu, zbyt ciemne będą się łatwo kruszyły.
Wyjąć gorący wafel z maszynki i natychmiast owinąć wokół rączki od drewnianej łyżki lekko przyciskając. Pozostawić do ostudzenia, następnie delikatnie wysunąć łyżkę. Rurki można przechowywać do 7 dni w temperaturze pokojowej, w zamkniętym pojemniku. Najsmaczniejsze w dniu pieczenia.

Dorota do nadziewania używa posłodzonej bitej śmietany z ew. dodatkiem wanilii. Ja nie dosładzam. 

Papuga

- Byliśmy w "Wialusku"* i kupiliśmy makalon z litelek ...
-  Makaron w kształcie literek.
- Mamo, nie mów znowu tego samego! Cziemu powtarzasz to, co już powiedziałem?

* Supermarket"Wiarus" to nasz główny cel porannych spacerów i tym samym punkt zaopatrzenia przede wszystkim w świeże pieczywo.

czwartek, 12 czerwca 2014

Toskańskie ciasto serkowe

Przepis na torta di ricotta znalazłam w książce "Zielona Toskania" Aleksandry Seghi. To książka, którą czytam i zazdroszczę. I podziwiam przyjazny środowisku styl życia autorki, jej toskańskiej rodziny i przyjaciół. Staram się, jak mogę, ale jeszcze długa droga przed nami.
Tymczasem upiekliśmy ciasto. Proste, smaczne, z ricotty.
A książkę kupicie w wydawnictwie Mamania 



TORTA DI RICOTTA

300 g ricotty
250 g cukru (użyłam 200 g trzcinowego)
300 g mąki
3 jajka
2 łyżeczki proszku do pieczenia
starta skórka z 1 cytryny

Ricottę miksujemy z cukrem. Następnie dodajemy startą skórkę z cytryny oraz jajka. Mąkę przesiewamy z proszkiem do pieczenia i dosypujemy powoli do ciasta. Formę (użyłam tortownicy o średnicy 23 cm) smarujemy masłem i wlewamy do niej ciasto. Pieczemy ok. 40-45 minut w temperaturze 180 stopni.


"Zielona Toskania", Aleksandra Seghi
Relacja 2013

niedziela, 8 czerwca 2014

Tymoteusz wśród ptaków

     Janek był po raz pierwszy w życiu w teatrze. Wyobrażenie o IX muzie miał znikome. Widział jedynie inscenizację "Czerwonego Kapturka" w wykonaniu świnki Peppy i jej przyjaciół. Czyli dość słabo. Dlatego musieliśmy koniecznie te braki nadrobić. 
   Wybraliśmy się do Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej na przedstawienie "Tymoteusz wśród ptaków".




Tymoteusz wśród ptaków to zaskakująca historia Misia, który pewnego dnia postanawia zaopiekować się porzuconym… kukułczym jajkiem. Ten szalony pomysł spowoduje szereg zabawnych przygód z udziałem jego statecznego taty, rozśpiewanych ptasich przyjaciół i podstępnego lisa. Perypetie bohaterów ułożą się na scenie w zabawną, ale i pouczającą historię o istocie rodzicielskiej miłości. Inscenizacja z wielobarwną scenografią      i klimatyczną muzyką z pewnością sprowokuje uśmiech na twarzach wielu młodszych i starszych widzów, a także dostarczy ważnych tematów do późniejszych rozmów w rodzinnym gronie.
Jan Wilkowski powołał do życia postać Misia – Tymoteusza Rymcimci w latach 60. ubiegłego wieku. Cykl jego przygód, wystawianych na scenach lalkowych w całej Polsce to jedno z najciekawszych osiągnięć dramaturgii dziecięcej. Perypetie Tymoteusza nie straciły na aktualności. Miś również obecnie jest dla najmłodszych swoistym przewodnikiem po świecie wartości. Tym razem Tymoteusz zagości na scenie Banialuki, by z ogromnym wdziękiem i właściwym sobie poczuciem humoru, w atmosferze zabawy, zadać kluczowe pytania o istotę odpowiedzialności i wzajemnej troski.

Jan Wilkowski Tymoteusz wśród ptakówreżyseria: Lucyna Sypniewska
scenografia: Zofia de Ines
muzyka: Krzysztof Maciejowski
aktorzy: Katarzyna Pohl, Barbara Rau, Lucyna Sypniewska, Radosław Sadowski, Piotr Tomaszewski






     Jankowi podobało się już w teatralnym foyer, gdzie była konkursowa wystawa lalek teatralnych wykonanych przez dzieci i ogromne lustra. Posiedział sobie na czerwonej kanapie. Policzył dzwonki. Weszliśmy na widownię. I tu kolejna atrakcja - składane fotele. Rozkładał, siadał, schodził, fotel się składał. I tak 44 razy. Aż do rozpoczęcia przedstawienia.




          Przez pierwsze 30 minut Janek - podobnie jak reszta widzów - siedział wpatrzony w scenę. Potem znowu po cichutku pobawił się swoim fotelem, posiedział na moich kolanach i oglądał już do końca. Nie chciał po skończonym przedstawieniu wracać do domu.         
         Będziemy więc znów polować na bilety. Polować, bo w tym sezonie zdobycie biletu jest już prawie niemożliwe. Przy odrobinie szczęścia może się to udać w piątek. Trzeba zadzwonić do kasy teatralnej i pytać o bilety nieodebrane w czwartek. Do czwartku bowiem należy odebrać bilety rezerwowane on-line na najbliższą niedzielę. Jeśli ktoś nie odebrał, to mamy szczęście. Zamawiamy bilety telefonicznie i jeszcze tego samego dnia (piątek, do 16:00) należy osobiście odebrać bilety. I już. 
         Oczywiście można też rezerwować tradycyjnie, z dużym wyprzedzeniem. Jednak to dopiero w kolejnym sezonie. Teatr od lipca odpoczywa. Polecam też wybrać się do teatru w weekend. W dni powszednie oblegany jest przez przedszkolaki, które zajmują pierwsze rzędy.
     "Tymoteusza wśród ptaków" bardzo Wam polecam. Przedstawienie jest profesjonalnie przygotowane. Widać, że jego twórcy traktują młodziutką publiczność poważnie, i że granie sprawia im przyjemność. Przedstawienia przeplatają ładne piosenki, scenografia jest dość skromna i prosta, ale stanowi doskonałe tło dla kolorowych, bogatych, ptasich kostiumów. Aktorzy animują cudne lalki. W przedstawieniu pojawiają się też przez chwilę marionetki - pisklątka. Janek był zafascynowany wykluwaniem się ich z jajek, co działo się na oczach wszystkich.           Liczę, że uda nam się w tym sezonie załapać jeszcze na "Tygrysa Pietrka". Na pewno dam znać.



Zdjęcie z przedstawienia oraz jego opis pochodzą ze strony Teatru Lalek Banialuka.


sobota, 7 czerwca 2014

Na pociechę ... Janosch

         Nie mogłam się doczekać, aż chłopcy będą czytać Janoscha. Uwielbiam jego ilustracje i opowiadania dla dzieci. Misia, Tygryska, Tygryskową Kaczkę i ich przyjaciół poznałam dość późno, bo w liceum, gdy mogłam czytać o nich w oryginale. 
     Mówić Janek uczył się ze "Słownikiem obrazkowym Misia i Tygryska". To cudna, zaskakująca książka ze wspaniałymi ilustracjami Janoscha, no i oczywiście z tysiącem słów. Swego czasu znajdowałam obrazki z zamkniętymi oczami. Czeka mnie powtórka przy Julku. Nie narzekam, bo książka świetna.


           Z Jankiem czytamy prawie każdego dnia któreś z opowiadań ze zbioru "Panama". Podtytuł głosi, że to "wszystkie opowieści o Misiu i Tygrysku", co nie jest prawdą. Ale nie szkodzi. Historie są cudne. Czasem tylko, gdy czytamy którąś po raz tysięczny, tęsknię za gęsim winkiem od Cioci Gąski.


          Ostatnio na tapecie jest książka kucharska - to mało zaskakujące w przypadku Janka, wiem, wiem - "Na pociechę coś pysznego". To właściwie opowieść o bohaterach Janoscha z wplecionymi przepisami na niezwykle proste, tanie i pyszne dania. To takie ciepłe, domowe gotowanie. Na pociechę właśnie. Czuć tu mocno Zaborze i familoki. Dobrze się to czyta i nawet nie trzeba gotować, żeby zrobiło się ciepło na sercu.


             Ale oczywiście ugotowaliśmy. Mus jabłkowy. "Smakował mi ten mus" - powiedział Janek. "Mniam, mniam" - powiedział Julek.



"Pokrajał jabłka, wydrążył gniazda nasienne i razem ze skórką wrzucił do garnka, bo skórka jest bardzo zdrowa. Dodał nie za dużo wody, ale za to łyżkę stołową cukru i gruby plasterek cytryny, bo cytryna tez jest bardzo zdrowa. Wrzucił jeszcze laseczkę cynamonu i goździk. Wszystko razem zmiksował i mus jabłkowy gotowy."
Użyłam 4 jabłek, cukru demerara i łyżeczki mielonego cynamonu, cytryny nie obierałam. Goździka nie dodałam. Wszystko dusiłam na wolnym ogniu pod pokrywką. Do miękkości. Zmiksowałam. Chłopcy pochłonęli.



"Słownik obrazkowy Misia i Tygryska"
"Panama"
"Na pociechę coś pysznego"
tekst i ilustracje: Janosch
wyd. Znak