czwartek, 24 kwietnia 2014

Planujemy wczasy

- Mamo, a na tych dużich wcziasach będą plażie?
- Będą. I morze też będzie. I baseny.
- Dobla. To najpielw pływamy, a potem pobawimy się w piasku. Dobla.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Wielkanoc

    Po szybkim śniadanku chłopców powiedzieliśmy Jankowi, że to dziś. Że dziś jest Wielkanoc. Że dziś przychodzi Zajączek. Najpierw zanieśliśmy szybciutko do ogródka marchewkę dla Zajączka. 


   Potem przebraliśmy się z domowych ubrań w "wyjściowe". Poszliśmy do ogródka, a tak okazało się, że nie tylko marchewka zniknęła, ale też wśród trawy i tujek poukrywane są prezenty dla chłopców. Janek po wyjściu z szoku, śmigał po całym ogródku i zbierał prezenciki do wózeczka. Juju nie był tą akcją w ogóle zainteresowany. Chłopcy dostali drobiazgi - Juja oczywiście najbardziej ucieszyła piłka, a Janka - dodatkowe literki magnetyczne do tablicy.


   Gdy się już nacieszyli, mogliśmy spokojnie zasiąść do "normalnego" śniadania wielkanocnego. No, prawie spokojnie.


sobota, 19 kwietnia 2014

Wielka Sobota

   Dzień pełen atrakcji i masy zadań. Zaczęliśmy od ciasteczek. No bo jak Święta, to "czi będą pielnićki?". Pierniczków nie będzie. Będą za to ciasteczka wielkanocne. Janek pomagał przy wycinaniu. Wybierał foremki.  Malował ciasteczka białkiem. Podjadał też rodzynki. Ciasteczka są przepyszne, a przepis - jak zwykle - od Doroty.


     Jedno z ciasteczek trafiła do koszyczka ze święconką. Bardzo przejęty Janek pojechał z tatą i babcią do kościoła. Śpioch Juju został z mamą w domu. 
Uwaga! Niespodzianka! Z koszyczka nie wypadło zupełnie nic a nic!


   Po powrocie z kościoła piekliśmy karyncką babę wielkanocną. Janek oczywiście dostał odrobinę ciasta do zabawy, które oczywiście zjadł na surowo. Poza tym rozsmarowywał miód na cieście i wyjadał rodzynki. Czy babka się udała, dowiemy się jutro. Jakoś nie mam obaw. Tradycyjne austriackie ciasto musi być przecież dobre.




WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI!


Choć w części tak wesołych jak nasze, bo u nas na pewno będzie bardzo wesoło.

piątek, 18 kwietnia 2014

Wielkanocne zajączki

   W ramach przygotowań do Świąt zrobiliśmy dzisiaj wielkanocne zajączki. Janek dzielnie przyklejał im uszka i bawił się włóczką, gdy ja robiłam pomponiki.
   Zajączki zawisły na baziach. Zobaczymy, czy dotrwają do niedzieli - Juju się na nie czai i bardzo mu się podoba, jak się huśtają.


   Pomysł i szablon zaczerpnęliśmy z czasopisma: "Diana. Wydanie specjalne. Wielkanoc dla najmłodszych" nr 1/2014. Korzystaliśmy jużniego przy okazji biedronek na Dzień Kobiet. Kolorowe kartony kupiłam jakiś czas temu w Tchibo.



wtorek, 15 kwietnia 2014

Żurek

1 szklanka mąki żytniej
3 szklanki letniej wody
3 ząbki czosnku
2 świeże liście laurowe
parę ziarenek ziela angielskiego
skórka z 1 kromki razowego chleba

Wymieszać w szklanym lub kamionkowym naczyniu, przykryć, odstawić na 3 dni w ciepłe miejsce. Pamiętać o mieszaniu każdego dnia.

C.D.N.


Poszukiwacz

- Janek, nie rozwalaj wszystkiego, nie musisz tak grzebać, to leżało gdzieś na wierzchu.
- A gdzie jest wieśch?

niedziela, 13 kwietnia 2014

Pisanki

   Święta tuż, tuż. Pogoda do niczego, więc w pisanki malowaliśmy już w Niedzielę Palmową. Kupiłam zestaw 6 dolomitowych jajek z farbkami i pędzelkiem w Home&You. Janek obchodził się z nimi wyjątkowo delikatnie i żadne mu nie spadło i póki co jajka mają się dobrze i jest nadzieja, że dotrwają do Wielkanocy. Pędzelek okazał się być ciut za mały do malowania całej powierzchni jajek, więc za rok zainwestujemy w dodatkowy, większy. Bawiliśmy się bardzo dobrze. Pierwsze dwie pisanki Janek przeznaczył dla babć, ale pssst! bo to niespodzianka.


   No i przy okazji posialiśmy rzeżuchę. Jak Święta, to Święta!



Wisła

   Do Wisły pojechaliśmy, bo mamy blisko, to fajna miejscowość i dowiedzieliśmy się, że jest tam fajny plac zabaw. Poza sezonem to całkiem miłe miejsce, jest, gdzie połazić, mało ludzi, pustawo w parku i na placu zabaw, niewiele bud z tandetą.
  Plac zabaw jest rzeczywiście warty odwiedzenia, a właściwie będzie warty, bo kilka urządzeń było w trakcie remontu. Mimo to chłopcy bawili się bardzo dobrze. Maluchom niezbędna jest tam jednak pomoc rodziców - aby dostać się na zjeżdżalnię, trzeba pokonać ściankę wspinaczkową, karuzela nie ma żadnych zapięć-łańcuszków, więc Julka musieliśmy trzymać, co nam zupełnie nie przeszkadzało.






   Potem poszliśmy na kawę i rurkę. I tu już pojawiły się schody. W Wiśle albo kawiarnia albo rurka. Kawiarnie "Delicja" i "Janeczka" oferują ciacha, kawę, lody, ale nie mają ani wysokich krzesełek, ani rurek, ani sympatycznej obsługi. Rurkę można kupić w budkach z goframi, ale wtedy pozostaje nam zjedzenie jej na ławce lub po drodze. Wybraliśmy jednak "Delicję". Chłopakom kupiliśmy bitą śmietanę i wafelki lodowe, Juju wcinał w wózku, Janek na "dorosłym" krześle. Obsługa - dramat. Kawa i śmietana - w porządku.


  No cóż, póki co Beskidy przegrywają z Tatrami w rywalizacji o względy dzieci 0:1.


sobota, 12 kwietnia 2014

Małe wczasy cz. 2 - Terma Bania, Zakopane

   Nie siedzieliśmy tylko w sali zabaw i hotelowej restauracji. Ruszyliśmy się trochę z miejsca.
   Chcieliśmy odwiedzić pobliskie kąpieliska termalne. Jako pierwszą - za radą znajomych - wybraliśmy Termę Banię w Białce Tatrzańskiej. Do innych term już nie dotarliśmy, bo Bania okazała się być super.
   Korzystaliśmy z porannych biletów - wejście do godziny 10:00, dwie godziny za 29 zł od osoby dorosłej (chłopaki miały gratis), strefa cicha i głośna. Byliśmy w piątek i w sobotę. W piątek było idealnie: bardzo mało ludzi, spokój i cisza nawet w strefie głośnej. W sobotę był już większy ruch, ale nie było ciasno.
   Dla dzieci w Bani znajdziecie brodzik i suchy plac zabaw. Oczywiście można z nimi też wejść do "dorosłych" basenów. Janek i Julek bardzo lubią "bąble", więc tam spędziliśmy sporo czasu. Brodzik był dla chłopców trochę przerażający. Jest w nim urządzenie, z którego nagle wylewa się sporo wody - jak z wiadra. Towarzyszy temu głośny chlup, no i zwyczajnie można taką ilością wody oberwać. Gdy "atrakcje brodzikowe" były wyłączone, mogliśmy się tam spokojnie chlapać.
   Suchy plac zabaw bardzo się przydaje, żeby odetchnąć i obeschnąć. Wyłożony jest miękką wykładziną, jest przestrzenny i ma sporo fajnych sprzętów dla dzieci. Pomyślano też o rodzinach - jest tam kącik z wygodną kanapą z technorattu z miękkimi poduchami. Nic, tylko się zdrzemnąć...
Niestety plac zabaw ma jedną wadę - jest u góry. Nie można tam więc zostawić dzieci samych, bo w najlepszym razie zwieją po schodach na dół, w najgorszym - z tych schodów się sturlają. No i jest tam straszliwie ciepło. W całym kompleksie jest przyjemnie ciepło, woda ma wspaniała temperaturę. Jednak na położonym wysoko placu zabaw jest po prostu za gorąco dla biegających tam dzieci. Grubcio Juju się tam nam gotował.


   Te dwie godziny spokojnie wystarczyły chłopakom. Byli wygrzani, wybawieni i padnięci. Na teren kompleksu można wnosić swój prowiant - nie korzystaliśmy z restauracji basenowej, było zresztą za wcześnie na obiad. Niestety zapachy z niej dochodzące nie zachęcały do skorzystania z jej usług.
    W restauracji nie zauważyłam wysokich krzesełek. Za to w szatni są przewijaki. Podłogi w całym kompleksie nie są dramatycznie śliskie - jednak polecam obuwie dla maluszków.
     Do Bani chcemy pojechać latem, żeby móc z chłopcami wypłynąć na zewnątrz, tym razem było na to ciut za zimno.

   Odwiedziliśmy też oczywiście Zakopane. Spacer po Krupówkach skutecznie zniechęcił nas do wizyt w polskich kurortach pełnych ludzi i budek z badziewiastymi pamiątkami. Zakopane na pewno jeszcze odwiedzimy, przed nami wjazd na Gubałówkę, Kasprowy, spacer po Dolinie Chochołowskiej...


  A wiecie, co Jankowi się najbardziej podobało na wczasach?
  Jego walizka! Mamy Trunki - Freddie, wóz strażacki. Walizka jest świetna. Była już z nami na dużych wczasach i sprawdziła się jako pojazd do zabawy w hali odlotów i zabawka w hotelu. Na kolejne "duże wczasy" weźmiemy jednak po plecaczku dla chłopaków, bo dwie walizeczki trunki, dwójka maluchów, wózek, bagaż właściwy i jeszcze jakiś nasz podręczny to stanowczo za wiele.

Małe wczasy cz. 1

   "Małe wciasy", bo na duże to się leci samolotem. A my wybraliśmy się do odległej o 140 km Bukowiny Tatrzańskiej.
    Juju z założenia miał przespać prawie całą podróż, ale jakoś się nie dostosował i przekimał tylko pół godzinki. Janek na wyjazdach z wrażenia zamienia się w anioła. Zapytał nas tylko jakieś milion razy, kiedy już będą wczasy. Poza tym w podróży interesował się wszystkim, co za oknem, trochę czytaliśmy, śpiewaliśmy i układaliśmy magnetyczną układankę Mudpuppy.
   Postój zaplanowaliśmy pod koniec podróży w polecanej przez gastronautów restauracji Siwy Dym. To był świetny wybór. Fajne miejsce z dużym parkingiem, miłą obsługą, fantastycznym jedzeniem w dobrej cenie i uroczym kącikiem dla dzieci. Na każdym kroku czuje się tam, że dzieci są mile widziane. Są oczywiście wysokie krzesełka. W toalecie jest nie tylko przewijak, ale nawet stołeczek/stopień przy umywalce, żeby maluch mógł wygodnie umyć rączki. W kąciku dla dzieci jest sporo zadbanych zabawek, naostrzone kredki (sic!) i kolorowanki. Nie bez przyczyny restauracja otrzymała certyfikat Okiem Mamy. Karczma jest ładnie urządzona, spora, ale przytulna. Ozdób jest dużo, ale nie przytłaczają. Na środku pali się w kominku. Jest ciepło. Obsługa jest bardzo miła. Kelnerki nie dały nam odczuć, że mogą im przeszkadzać plączący się między nogami chłopcy, a tym bardziej Juju goniący ich góralskie spódnice. Przynoszą świetną wołowinę, pyszne pierogi i najlepsze na świecie placki ziemniaczane z cielęciną w sosie kurkowym. Tam jeszcze wrócimy, na pewno!


   Szczęśliwi, bo najedzeni, dotarliśmy do pensjonatu Orlik. No i to kolejny strzał w dziesiątkę! Sympatyczna obsługa i bardzo mili właściciele z synkiem w wieku Janka. Śliczne wnętrza - wystrój dopieszczony pod każdym względem, nienachalny folk, pokoje wykończone góralskim deseniem, drewniane meble, piękne zdjęcia górali w hallu. Zajmowaliśmy przestronny pokój z sypialnią i łazienką z prysznicem. Pokój jest w pełni wyposażony, jest lodówka, czajnik elektryczny, szklanki, kubki, kawa, herbata. Jedyne, czego nam brakowało, to drzwi do sypialni. Swobodniej by nam było po położeniu spać chłopców pooglądać sobie telewizję czy zwyczajnie posiedzieć i porozmawiać.
 Restauracja serwuje przepyszne jedzenie. Dla nas jednak najważniejszą okazała się świeżo wyremontowana sala zabaw dla dzieci. "Orlikowy klub przyjaciół Myszki Miki" wyłożony miękką wykładziną, z kolorowymi ścianami, ślicznie urządzony pełen wspaniałych zabawek. Raj dla dzieciorów. Chłopcy spędzili tam mnóstwo czasu, a my razem z nimi. Pensjonat lada dzień będzie miał nowy plac zabaw. Jestem pewna, że pojedziemy go wypróbować.
 







niedziela, 6 kwietnia 2014

Język Juja

Huśtam chłopaków i rozmawiam z Jujem:
- Giku, giku, giku!
On odpowiada:
- Giku, giku, giku!
Janek, śmiejąc się:
- Ja nie wytrzymam, jak oni rozmawiają!


Babcia się trzyma

Po rozmowie telefonicznej z babcią.
- Janek, o czym opowiedziałeś babci?
- O przygodzie.
- O tym, że jechałeś dziś autobusem?
- Tak.
- I co na to babcia?
- I babcia nie padła.


Autobusem

    Z cyklu: mała rzecz, a cieszy. Dzisiaj w ramach rozrywki i zapewnienia Jankowi atrakcji wybraliśmy się na wycieczkę autobusem do Skoczowa, skąd odebrali nas tato z Jujem i pojechaliśmy już wszyscy samochodem do dziadków.
   Janek dzielnie maszerował na przystanek ze swoim plecaczkiem na plecach i wyczekiwał autobusu. Zaraz po kupnie biletu (ja - 4,50 zł, Janek jako ciągle dwulatek - gratis) i zajęciu miejsc (udało nam się zaraz za kierowcą!) Janek zapytał, czy może już jeść mus. Mógł. Potem zabrał się za bułę kokosową.
   No i dojechaliśmy. Przygoda jak nie wiem co! Janek - zachwycony. W końcu to jego pierwszy raz*.



*nie licząc transferów z i na lotnisko, co zwykle przesypiał




sobota, 5 kwietnia 2014

ZOO w Ostrawie

   Według prognoz miała być pogoda żyleta, więc zaplanowaliśmy wycieczkę do ZOO w Ostrawie. Prognoza się sprawdziła jak zwykle nie za bardzo. No ale nie padało - więc sprawdzalność prognozy opadów oceniam na 100%. Mimo chłodu wybraliśmy się do ZOO. I to był strzał w 10.
   Wyjechaliśmy tak, żeby Juju przespał podróż chociaż w jedną stronę. Janek całą drogę dopytywał, kiedy będziemy na miejscu, ale wytrzymał.
   Gdy dojechaliśmy, spotkała nas peirwsza miła niespodzianka: sympatyczni parkingowi wskazujący wolne miejsce na parkingu. Dzięki temu akcja parkowanie przebigła bardzo sparwnie. Parking przed ogrodem zoologicznym jest płatny - za samochód osobowy płacimy 45 koron. Parking jest przy samym wejściu do ZOO. Za bilety zapłaciliśmy po 110 koron (dorośli), dzieciaki wchodziły za darmo (bo nie ukończyli jeszcze 3. roku życia). UWAGA! Można płacić wyłącznie gotówką i akceptowane są tylko korony czeskie.
   W ZOO są asfaltowe drogi i fajne ścieżki (czasem trudne do przejechania wózkiem), no i miejscami zdarzają się schody - wszystkie przeszkody można ominąć i po prostu darować sobie podchodzenie bliżej do niektórych zwierzaków (naprawdę wiele się wówczas nie traci). Cały teren jest zadbany, zielony i przygotowany na małych gości. Nie robi przygnębiającego wrażenia, jak niektóre ogrody zoologiczne. Oprócz zwierząt, które są niewątpliwą atrakcją, jest też kilka niewielkich placów zabaw (trochę trudne dla dwulatka, ale Janek i tak był zadowolony).



  Ponadto jest mini farma dla maluchów. Dzieciaki można wrzucić do zagrody z kozami. Zachwyciła obu chłopców: Juju biegał za kózkami i krzyczał "Meeeee, meee!". Na farmie obejrzeć można też krowy, owce, króliki, świnie, świnki morskie, osły. Za pięć koron można kupić odrobinę karmy i poczęstować nią zwierzaki. Chłopcy, mimo że większość takich zwierzaków widują niemalże za płotem, byli nimi bardzo zainteresowani - najbardziej lubimy te filmy, które już znamy.



 Co kilkaset metrów są toalety, jest dużo ławek, więc małe nóżki mają, gdzie odpocząć. To wszystko w cenie biletu.
   Dodatkowo płatne atrakcje to "skakanka" (dmuchaniec - żyrafa do skakania) - 25 koron/4minuty, basen z elektrycznymi łódkami (maluchy pływają z rodzicem) - 50 koron/dwie osoby (chyba 5 minut), "pociąg", który odjeżdża z końca ZOO i odwozi do wyjścia - 30 koron/osoba starsza niż dwa lata. Oczywiście jest też niewielki sklepik z całkiem fajnymi (głównie pluszowymi) pamiątkami - wróciły z nami do domu czarna pantera i sowa śnieżna (ceny maskotek od ok. 100 koron w górę).



   Do ZOO nie musicie brać kanapek - no chyba, że Wasze dzieci jak moje każdą podróż zaczynają od słów: "Co masz dla mnie do jedzenia?" (Janek) lub "Mniam mniam!" (Julek) i muszą jeść już w samochodzie. Na terenie ZOO znajdziecie pizzerię i restaurację (koło pandy małej - Panda červená) oraz kilka budek małej gastronomii.



Podsumowując: wyprawa bardzo udana i do ZOO na pewno wrócimy niebawem. Jankowi sprawiliśmy tą wycieczką niesmaowitą frajdę. W samochodzie w dordze powrotnej się cały czas chichrał, a emocje odreagował, szalejąc w ogrodzie. Panetra i sowa śpią już oczywiście z nami.

Strona internetowa ZOO, gdzie znjadziecie aktualności dotyczące zwierzaków, ceny biletów, godziny otwarcia itp. (jest wersja w języku polskim): http://www.zoo-ostrava.cz/pl/


Kokosowe bułeczki na drogę

   Wraz z uruchomieniem silnika chłopakom zaczynają wydzielać się soki trawienne i każdą podróż zaczynają słowa:
- Czy masz coś dla mnie do jedzenia? (Janek)
- Mniam, mniam! (Julek)
  Przed nami była podróż do ZOO, więc musiałam zabezpieczyć prowiant. Upiekliśmy więc z Jankiem bułeczki kokosowe z przepisu Doroty. Bułeczki bardzo łatwo się robi - Janek dzielnie zwijał ciasto w ślimaki. Są jednak mało kokosowe, co nam zupełnie nie przeszkadzało. Na drogę były idealne: pyszne, puszyste i niezbyt ciapkające.



Gaduła

Janek na wieść, że za pół godziny pojedzie po raz pierwszy* do ZOO:
- A czi w ZOO moźna lozmawiać?

*Pierwszy raz w życiu Janek zaliczył ZOO na Fuerteventurze, gdy miał 14 miesięcy, ale oczywiście niewiele z tego pamięta.

piątek, 4 kwietnia 2014

Savoir vivre 2

Jemy śniadanie. Juju - jak zwykle, gdy się naje - wypluwa to, co ma w buzi. Mama:
- Juju, nie wypluwaj! Jak już masz dość, to nie pakuj sobie do buzi.
Janek:
- Jak już nie chcesz, to nie pluj, tylko powiedz "dzię-ku-ję".


czwartek, 3 kwietnia 2014

Już są!

   Mamy już pantalonki z najnowszej kolekcji. Kolekcja dostępna jest od zeszłego weekendu.
  Chłopaki uwielbiają swoje kolorowe spodnie. Ja się im w ogóle nie dziwię. Spodenki są wygodne, uszyte z miękkiej bawełny i mają cudne kolory.
  Juju bierze rano ocieplane pantalonki w rączkę i zasuwa z nimi pod drzwi, co oznacza "chodźmy w końcu na dwór". Janek nie pozwala sobie ściągać pantalonków po powrocie do domu.
  Na ocieplane z jesienno-zimowej kolekcji jest już za ciepło, więc nie mogliśmy już się doczekać wiosennych spodni.
  Janek oszalał, jak odpakowywaliśmy paczkę od Pan Pantaloni. Od razu przymierzył nowe spodnie (i kazał przymierzyć Julkowi), zjadł w nich obiad, a po obiedzie zapytał:
- Mamo, czy mogę iść w tych spodniach na dwór?
Pewnie, że tak. Poszli obaj. Zdjęcia poniżej.
  W kolekcji wiosna/lato 2014 są długie spodenki w śliczne wzroy, kratki, w radosnych kolorach oraz - NOWOŚĆ - krótkie pantalonki! Te czekają u nas na jeszcze wyższe temperatury. Poza tym możecie kupić superowe czapy i bezrękawniki.











Maluch

- Ciocia, tu jest napisane?
Ciocia:
- "Akademia malucha".
Mama:
- Janek, bo ty jesteś taki maluch.
Janek:
- Jak samochód cioci.