niedziela, 30 listopada 2014

Dziczejemy

    Ósmą dobę - nie licząc dwóch króciutkich spacerów wokół obejścia - siedzimy w domu z parakokluszem chłopaków i anginą ropną mamy. Zdziczeliśmy do tego stopnia, że odwiedzają nas dzikie zwierzęta. Zaczęło się od jastrzębia. Strach się bać, co nadejdzie jutro. 


sobota, 29 listopada 2014

Andrzejki

       Wróżenie w domu, zwłaszcza z wosku, darowaliśmy sobie. Gorący wosk, gar wody +  niespełna dwulatek w trybie "ja, ja!" i trzylatek w trybie "umiem, umiem, bo jestem duży" = co najmniej pożar domostwa. A na dworze za zimno, żeby tam przeprowadzić wróżby. Poza tym chłopcy właśnie kończą antybiotyk.
    Na szczęście zanim Janek zachorował, wzięliśmy udział w otwartych zajęciach w jego przedszkolu. W poniedziałkowe popołudnie odbyła się dla dzieci z grupy Misiów oraz ich rodziców impreza andrzejkowa.
       Była czarodziejka, tańce i zabawy we wróżenie. Jankowi przy każdej okazji wychodziły dalekie podróże. Bardzo chciał wywróżyć sobie zostanie pilotem. W końcu dał się przekonać, że dalekie podróże tego w ogóle nie wykluczają.
        Zabawa była, jak zwykle, świetnie przygotowana. Podczas powrotu do domu pytał, kiedy znowu będą takie Andrzejki.
        Takie imprezy to też możliwość spotkania i poznania innych rodziców, porozmawiania z paniami i dyrekcją przedszkola. Świetna alternatywa dla nudnych zebrań rodziców.









piątek, 28 listopada 2014

Janek ojcem

       Marzenie Janka zostało spełnione. Doczekał się własnej lalki dzidziusia. Wszystko jest, jak chciał: "twardy" dzidziuś, dziewczynka, bez włosków. Ponieważ na lalkach się nie znam ani trochę, skorzystałam z bardzo życzliwej pomocy pani Ewy ze sklepu Nie wierzę w bociana. Padło na lalkę Europejkę Paolo Reina. Ubranka dokupiłam na allegro.
          Lala jest śliczna. Wygląda niezwykle realistycznie. Ma urocze dzidziuśkowe fałdki i nikt nie zaprzeczy, że jest dziewczynką. A do tego pachnie wanilią! To już mniej realistyczne. Dzieci pachną różnymi rzeczami, ale wanilią jednak nie. 
          Tak czy siak - Janek w zachwycie. 
        Lalka była dziś z nami na spacerze, przyglądała się wspólnemu robieniu pizzy, a obiad Janek jadł z nią na kolanach.









środa, 26 listopada 2014

Wiosna, lato, jesień, zima, a nawet noc na ulicy Czereśniowej

   Mieszkańcy ulicy Czereśniowej towarzyszą nam odkąd Janek skończył mniej więcej 18 miesięcy. Zaczynaliśmy od "Zimy na ulicy Czereśniowej". Ponieważ był wtedy malutki, wprowadzałam książki po jednej wraz z kolejnymi porami roku. Gdy pojawiała się nowa książka, "starą" chowałam. Tak nam minął rok. W tym czasie ukazała się jeszcze "Noc na ulicy Czereśniowej". Teraz na półce stoją już dumnie wszystkie części. Janek troszkę z nich wyrósł - dlatego dziwi mnie, że wydawca zakwalifikował książki do kategorii wiekowej 3+. Julek coraz chętniej po nie sięga. Janek czasem do niego dołącza. Fajnie jest być starszym, mądrzejszym bratem, który wszystkie ilustracje zna już na pamięć. Powymądrzać to się każdy lubi.


   Seria o ulicy Czereśniowej to pięć książek znanej i wielokrotnie nagradzanej niemieckiej ilustratorki Rotraut Susanne Berner. Książki są kartonowe - mają grube strony. Nie straszne im są małe, grubiutkie paluszki. Każda ilustracja pełna jest szczegółów i nawiązuje do pozostałych ilustracji - nie tylko w obrębie danej książki, ale w obrębie całej serii. I tak możemy śledzić ilustracja po ilustracjii perypetie bohaterów, którzy coś gubią, pomagają sobie nawzajem, mają drobne wypadki, zakochują się w sobie, zakładają rodzinę, świętują itp. itd. Po prostu wiodą normalne, ale wcale nie nudne życie. Acha, dotyczy to nie tylko ludzi, ale także zwierzaków!


    W obrębie serii zmienia się też ulica. Inaczej wygląda nie tylko z powodu różnych pór roku czy dnia. Ulica Czereśniowa też żyje. Zmieniają się witryny sklepowe, wystawy, plakaty. Pojawiają się różne pojazdy, nowe pociągi i ich pasażerowie na dworcu. A nawet jesteśmy świadkami powstawania przedszkola - niemalże od fundamentów.


    Książki są cudne i tak zwyczajnie sympatyczne. Nie sposób nie polubić ich bohaterów. Szukanie i śledzenie ich perypetii wciąga całą rodzinę. Autorka puszcza też czasem oko do starszych czytelników (oglądaczy?). Oglądając z maluchami książki, znajdziecie kilka smaczków. Zgadnijcie, jaki lampion ma siostra zakonna? Albo w jakim kształcie jest jej balon? I wreszcie jaką zabawkę znajduje na ulicy?


    Polecam te książki już najmłodszym dzieciom. Są ładne. A dzieciom warto pokazywać ładne rzeczy od samego początku. Niosą dobry przekaz. Są porządnie wydane - przeżyły tyle lat z moimi chłopakami - przeżyją wszystko!
      Z maluszkami możemy zacząć od szukania zwierząt lub pojazdów i wydawania ich dźwięków. Przygody bohaterów mogą być dla roczniaka zbyt abstrakcyjne i trudne do ogarnięcia. Ze straszakiem możemy nawet liczyć wszystkie psy, koty, samochody czy czereśnie na okładkowej czereśni. Książki nie stawiają nam żadnych granic.
     Śmieszą mnie trochę te wszystkie modne teraz "kreatywne i edukacyjne zabawki". Jednak książki o ulicy Czereśniowej naprawdę takie są.


      W Polsce ukazały się nakładem wydawnictwa Dwie Siostry i na jego stronie możecie je kupić.
      
"Wiosna na ulicy Czereśniowej", Rotraut Susanne Berner, wyd. Dwie Siostry 2012  
"Lato na ulicy Czereśniowej", Rotraut Susanne Berner, wyd. Dwie Siostry 2012  
"Jesień na ulicy Czereśniowej", Rotraut Susanne Berner, wyd. Dwie Siostry 2012  
"Zima na ulicy Czereśniowej", Rotraut Susanne Berner, wyd. Dwie Siostry 2012  
"Noc na ulicy Czereśniowej", Rotraut Susanne Berner, wyd. Dwie Siostry 2013  


Ale serca mamy miękkie

    Janek zapragnął lalki. Dzidziusia takiego, dziewczynki, bez włosów. Ustalamy szczegóły:
- A może chcesz, żeby to była mięciutka lalka, jak misie. Mógłbyś ją wtedy przytulać i spać z nią wygodnie.
- Ale Juju też jest twaldy. I Ty jesteś twalda (sprawdził, wbijając mi palec w żebro - dobrze, że nie poniżej - byłoby miękko), i tata jest twaldy. I ja też jestem, twaldy. Wszyscy jesteśmy twaldzi.



wtorek, 25 listopada 2014

Tragarze

- Mamusiu, a jak patrzyliśmy na ogień, to tatuś mówił, że jak Juju nie będzie już taki mały, rozpalimy ognisko, nabijemy kiełbaski na patyki i upieczemy!
- Jak tylko zrobi się ciepło, na pewno tak zrobimy.
- Wezmę swój plecak. Zapakuję jakąś zabaweczkę dla Juja. Tylko nie wiem, jaką.
- Zobaczymy, czym się Julek wtedy będzie bawił.
- Tak. A może jakąś nową zabawkę będzie miał?
- Może.
- I coś do jedzenia zapakuję. Zrobimy sobie piknik.
- No pewnie! I do picia coś weź.
- Tak. To wy musicie też wziąć plecak. Do mojego wezmę tylko zabawki.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Wielkie książki dla małego dziecka

   Pod takim wspólnym tytułem wydawnictwo Egmont opublikowało trzy książki: "Moja pierwsza księga pojazdów", "Mój pierwszy alfabet" i "Mój pierwszy atlas świata". Mamy dwie ostatnie. Julek natomiast bardzo je lubi, a "Alfabet" wprost uwielbia. Z powodu kotka na okładce nazywa tę książkę "Miau".



   No więc czytamy "Miau" bardzo często. Chociaż czytamy to złe słowo. Juju pytając "A to?", pokazuje paluchem kolejne obrazki. My go też oczywiście przepytujemy. I tak Juju poszerza swoje słownictwo o słowa takie jak hipopotam, Eskimos czy Yeti. Każda strona to inna litera alfabetu i ilustracje przedstawiające słowa na tę właśnie literę. Janek chętnie dołącza do oglądania "Alfabetu". Interesują go literki. Lubi odnajdywać na ilustracjach słowa na daną literkę. A także przepytywać Juja. I przy okazji się powymądrzać. W końcu taka jest rola i przywilej starszego brata.


     "Mój pierwszy atlas świata" to już trudniejsza pozycja. Dla chłopców mapy, świat i cały jego podział to ciągle abstrakcja. Lubią pooglądać sobie zwierzaki, posłuchać trochę o dalekich krajach, policzyć, co się da (to oczywiście Janek).


      Myślę, że chłopcom podobają się ilustracje w obu książkach. I stąd ich popularność u nas. No bo nie ma się co oszukiwać, gdyby nie ilustracje, książek tych nie wyróżniało by wiele. A ilustracje są wyjątkowe!
    "Mój pierwszy alfabet" został wyszyty przez Elżbietę Wasiuczyńską. Obrazki są wykonane z tkanin i guzików. Niezwykle starannie, pomysłowo, ładnie i czytelnie dla dziecka. "Mój pierwszy atlas świata" zilustrowali Ewa i Paweł Pawlakowie. Każdy kontynent przedstawiają tradycyjne ilustracje oraz jego reprezentant - laleczka wykonana z tkanin i przeróżnych dodatków. Moją ulubioną postacią jest zdecydowanie królowa Elżbieta II. Boska! Nie mogę się na nią napatrzeć.
      Fajne w tych książkach jest to, że można je oglądać już z roczniakiem. Obrazki i duży format książek na pewno go zainteresują. Z trzylatkiem można się już bawić w zgadywanki alfabetyczno-literkowe i wyszukiwanie słów na daną literę. Starsze dzieci zainteresują na pewno informacje o kontynentach. Acha, to kartonowe, porządne książki - przeżyją spokojnie tych kilka lat.
      Warto jeszcze dodać, że Elżbieta Wasiuczyńska za "Mój pierwszy alfabet" zdobyła w 2009 roku główną nagrodę dla ilustratora polskiej sekcji IBBY.
       Całą serię można kupić w sklepie wydawnictwa.


"Mój pierwszy alfabet", Elżbieta Wasiuczyńska, wyd. Egmont 2011 
"Mój pierwszy atlas świata", Ewa i Paweł Pawlakowie, wyd. Egmont 2011

niedziela, 16 listopada 2014

Filharmonia malucha

   Myśleliśmy, że to impreza jeśli nie dla dzieci rodziców, którzy połknęli kij, to przynajmniej dla spokojniejszych maluchów. Z pewną taką nieśmiałością daliśmy się namówić znajomym. Jechaliśmy z przeświadczeniem, że w razie czego, wyjdziemy z Jujem, a może i nawet z Jankiem. Na szczęście nasze obawy się nie sprawdziły.
     Czekała nas godzinna podróż i dość długi pobyt poza domem. Musieliśmy przygotować prowiant. Najwygodniejsze i nasze ulubione z niebrudzących (białe koszule!) są paluchy z makiem.



    Po upieczeniu paluchów mogliśmy się elegancko ubrać, jak nas poproszono w mailu od organizatorów. Swoją drogą, to zaskakujące i trochę smutne, że dorosłym ludziom trzeba przypominać o odpowiednim stroju do filharmonii, niejedzeniu i zachowaniu ciszy w trakcie koncertu. O tempora o mores!*


     Na miejscu, po zostawieniu kurtek w szatni, poszliśmy do "Muzycznego miasteczka". Proponuję organizatorom dopisać w mailu informacyjnym zapewnienie, że szatnia jest otwarta dłużej niż 3 minuty po zakończeniu koncertu, że wszyscy dostaną swoje kurtki z powrotem (płaszcze też) i że wychodzący mają pierwszeństwo. "




    "Muzyczne miasteczko", a raczej miastunio, znajdowało się na III piętrze Filharmonii Śląskiej. Był dywan, namiocik, piłki (coś dla Juja!), stoliki, krzesełka i kredki. Każde dziecko dostało na "dzień dobry" kolorowankę z instrumentami które miało za chwilę zobaczyć i usłyszeć na żywo. Juju zajął się na chwilę rysowaniem, potem przegonił nas po schodach. Janek chętnie posiedział z pozostałymi dziećmi na dywanie i wysłuchał opowieści Wandy Chotomskiej "Muzykalny słoń" czytanej przez panią animatorkę.



      Po wejściu do sali koncertowej chłopców oczywiście zafascynowały rozkładane krzesła. Fascynacja zakończyła się, gdy wybrzmiał pierwszy utwór. Drugiego Janek już wysłuchał spokojnie. Juju też, ale tylko dzięki kneblowi z butelki z wodą.


          A potem się zaczęło. Dzieci wraz z rodzicami i zabranymi na koncert "fletami" (mogły być papierowe - im cichsze, tym lepsze) zostały zaproszone na scenę. Obsiadły więc kwintet dęty. Tak wysłuchały 5 krótkich utworów. W przerwach między nimi prezentowane były kolejno wszystkie instrumenty. Dzieci miały za zadanie odgadnąć króciutką melodyjkę, a potem "zagrać" ją na swoich instrumentach. Janek był na scenie z tatą. Nie wiem, który z nich się lepiej bawił.


          W tym czasie Juju oddał się swojemu ulubionemu zajęciu - bieganiu. Z papierowym fletem w zębach - że niby ma poprzeczny. Na szczęście, nie śpiewał (powstrzymał się nawet przy arii Królowej Nocy), nie krzyczał i nie miał butów na obcasach. Pracownicy filharmonii podeszli do nas (uciekającego Juja i goniącej matki) bardzo życzliwie.



          Ostatniego utworu - polki Tritsch Trasch - wysłuchaliśmy już na własnych miejscach. No może nie wszyscy. Janka porwała muzyka. Wyleciał z fotela i przebiegł  się przez sam środek widowni kilkukrotnie, wykonując baletowe ruchy. Wrażenie - bezcenne.
        Wieczorem Janek pytał, czy możemy znowu pojechać na koncert. Pewnie, że możemy.

      Koncert był świetnie przygotowany. Dobrze poprowadzony. Muzycy nie chałturzyli i byli tak zwyczajnie sympatyczni. My bawiliśmy się chyba tak dobrze jak dzieci.

     Wszelkie informacje o koncertach Filharmonii Malucha, a także bilety znajdziecie tutaj. Na pewno będą tam też profesjonalne zdjęcia z dzisiejszego koncertu.




*Pisząc to, poczułam się staro.

Obywatel

      Bo każdy głos się liczy. Bo chcemy mieć wpływ na to, co się dzieje w naszej gminie, powiecie, województwie. Bo głosowanie to przywilej, a nie obowiązek. Bo postawę obywatelską kształtuje się od najmłodszych lat. 


sobota, 15 listopada 2014

Pierwszy make up

pisak + samotne dziecko* = brwi jak u starszej pani po hennie


Tak, zeszło od razu. Nawilżaną chusteczką dla dzieci. Na szczęście. Zwłaszcza, że jutro mamy spotkanie z Kulturą.

*Janek rysował, a ja wyszłam podłączyć telefon do ładowarki 

czwartek, 13 listopada 2014

Mycie zębów

- Mamo, a rano też myjesz zęby?
- Tak.
- To ja też jutlo umyję. Juju sika w łóżku i od tego się zęby bludzą w nocy.


wtorek, 11 listopada 2014

sobota, 8 listopada 2014

Stoi przy Peronie Lokomotywa

     Chłopcy się w niej świetnie bawią, a my siedzimy, pijemy doskonałą kawę i jemy pyszne ciasto. To nie sen. Takie miejsce istnieje. To sala zabaw Lokomotywa przy kawiarni Peron w Bielsku-Białej. W Cygańskim Lesie, w odnowionym, ceglanym budynku na piętrze znajduje się kawiarnia. Przytulne wnętrze. Otwarta kuchnia - można podpatrzeć, jak powstają pyszności. Jeśli ktoś jest na diecie, niech sobie patrzy. Ja polecam je zjeść. Skosztowalilśmy sernika jagodowego, banofee (kapitalnie podane w słoiku!) oraz szarlotki na ciepło z lodami. Wszystko pyszne, świeże, jak domowe.


     Jednak nie dla nas ta kawiarnia. Idealne miejsce dla dzieci znajdziemy na parterze budynku kawiarni. Dobra wiadomość dla pragnących spędzić spokojnie czas w kawiarni bez dzieci - do sali zabaw jest osobne wejście.
      Dobra wiadomość dla rodziców, których dzieci szaleją w Lokomotywie - są stoliki, do których można zamówić wszystko, co jest w ofercie kawiarni. Bajeczka, prawda?


     Po przekroczeniu progu Lokomotywy, po zdjęciu butów i rozebraniu się w miniszatni, chłopcy oszaleli. Nie wiedzieli, od czego mają zacząć. To raj dla dzieci: jest, gdzie się wspinać, zjeżdżać, huśtać, skakać, biegać, bujać. Jest, przez co przechodzić i się czołgać. Jest, czym się bawić, rzucać.
A przy tym jest czysto i bezpiecznie. Nawet Juju dał radę i wołał nas spod sufitu, aby przekazać nam niezwykle ważną (i póki co nierozszyfrowaną) informację: "Psiepsia!".









  Podsumowując: chłopcy zachwyceni, nam się udało chwilę posiedzieć i porozmawiać ze znajomymi, dorosłymi ludźmi (szok, prawda?). No i napiliśmy się pysznej kawy, zagryzając tym, co nam chłopcy pozostawili w swej szlachetności z w/w deserów. Chłopcy mieli na zapitkę rajskiego ptaka. Obsługa mogłaby być ciut sprawniejsza. Ale ostatecznie to nie fast food, a rodzic, który w końcu może chwilę posiedzieć nie ma prawa narzekać.






    Wszelkie informacje dotyczące kawiarni i sali zabaw znajdziecie tutaj.
    Godzina zabawy: 10 PLN.