wtorek, 12 września 2017

Młyn Jacka

   Odważyliśmy się w końcu wyruszyć w świat całą piątką. Zaczęliśmy spokojnie. Camping w Hiszpanii zostawimy sobie na później. Dużo później. Póki co blisko i luksusowo.
   Padło na Młyn Jacka w Jaroszowicach koło Wadowic. Bo blisko, bo basen, bo pięknie wygląda na zdjęciach, no i jakoś tak nazwa nam się spodobała.
   Korzystaliśmy z pakietu 3 dni w Młynie: pobyt z noclegami w pokoju studio (dwa pokoje, jedno- i dwuosobowy, połączone drzwiami), wyżywieniem HB, wstępem na hotelowy basen i zestawem kosmetyków Honey Therapy oraz łóżeczkiem, wanienką i podgrzewaczem do butelek la Jerzyka. 
   Zacznę od tego, co nam się nie podobało. Bo czytanie o zaletach tego miejsca mogłoby Was zanudzić, a wiadomo, że zawsze ciekawsze jest narzekanie.
     Sala zabaw. Nie zachwyciła ani nas, ani chłopaków. Prawie bez zabawek (wózeczek, kilka instrumentów niekoniecznie sprawnych i ogromne miękkie "klocki"). Żadnych animacji ani zabaw dla dzieciaków. Chociaż sensowna sala zabaw załatwiłaby sprawę animacji. Dzieci świetnie same się animują. Może ta salka podoba się młodszym dzieciom, ale śmiem wątpić, bo dzieci w hotelu było sporo, a sala świeciła pustkami. Szkoda, bo miejsce z potencjałem i spokojnie można by zmieścić jakiś mini małpi gaj.



      Kącik dla dzieci przydałby się też w restauracji. Albo chociaż kredki podawane razem z kartą menu dziecięcego.
      A teraz plusy.
      Piękne miejsce. Przy drodze i szumią samochody, ale nic to. Z drugiej strony jest piękny ogród i łąka, i las (i żałujcie, że tam nie Was!). A na łące miejsce na grilla i plac zabaw.


 










    Sam budynek robi ogromne wrażenie. Wszystko jest przemyślane. Już przed wejściem można podziwiać działające koło młyńskie, siedząc na leżakach, pufach lub przy stolikach.







      Budynki (bo są dwa) są poprzemysłowe i ten charakter zachowano (znajdziecie tam stare maszyny młyńskie, cegłę, szkło i stal), a jednocześnie jest tam ciepło i przytulnie. Wszędzie jest przede wszystkim wygodnie.


     Nawet w szklanym łączniku między dwoma obiektami są drewniane siedziska z kolorowymi poduchami.




     Największe wrażenie robi korytarz na drugim piętrze: na ścianach - zdjęcia muzyków jazzowych (co roku organizowany jest Młyn Jazz Festival), a spod szklanego sufitu zwisają zielone rośliny. Cudo!



     Przy okazji wszędzie blisko. Do Wadowic, Inwałdu, Zatoru, Lanckorony. Tę ostatnią miejscowość odwiedziliśmy, ale o tym w osobnym poście. Tutaj skupię się na hotelu.
     Strefa basenowa jest lepsza niż na zdjęciach. Nie jest to aquapark, ale jak na hotelowy basen - super! Jest ogromne jacuzzi, w którym spędziliśmy najwięcej czasu z Jerzykiem: ciepła woda i "gwiazdki" na suficie, czyli wszystko, co niemowlaczki lubią najbardziej. Poza tym znajdziecie tam jeszcze basen i brodzik z mini zjeżdżalnią. Ten ostatni nam się najmniej przydał, ale gdy Jerzyk podrośnie, to na bank się tam pochlapie.





           Przy ładnej pogodzie można wyjść na zewnątrz i spokojnie się poopalać. Teren jest ogrodzony.



      Z salą zabaw się nie polubiliśmy, za to u chłopców furorę zrobiły piłkarzyki. Stół do gry znajdziecie w okolicach sal konferencyjnych.



      Restauracja to kolejne ładne pomieszczenie. Jedzenie - pyszne! Zamawialiśmy obiad a'la carte, no i jedliśmy też śniadania i obiadokolacje. Śniadania zawsze były w formie bardzo urozmaiconego bufetu, a kolacja była raz jako bufet, a raz zamawialiśmy ze specjalnej karty (nieco okrojonej w porównaniu ze stałą kartą restauracji). Wszystko było zawsze pyszne, świeże, z dobrej jakości produktów i pięknie podane. Zrezygnowałabym tylko z niebieskich talerzy. To nie jest dobry kolor dla jedzenia. I zawsze był spory wybór. Jeśli ktoś oczekuje ilości potraw jak na wczasach all inclusive w Grecji, to się rozczaruje. Ja jednak wolę cztery uczciwe ciepłe dania niż tonę wątpliwej jakości potraw.
       Świetne jest też menu dziecięce. Po pierwsze dzieci dostają własną kolorową kartę z zadaniami na odwrocie (tu przydałyby się kredki i czas oczekiwania minąłby szybciej). Po drugie szef kuchni potraktował dzieci poważnie i nie zaoferował wyłącznie nuggetsów. Chłopcy skosztowali hamburgerka (uczciwy, nie jak z fastfoodowej sieci) i naleśników. Wszystko pycha, ładnie podane na kolorowych, dziecięcych talerzach. Proponowałabym użyć jednak nieco większych. Frytki chłopakom spadały na stół, bo ledwo się na nich mieściły.








     Brakowało mi tylko potraw wegańskich. Wegetariańskich nie ma może szalonej ilości, ale rybka się znajdzie w karcie. Przy dłuższym pobycie może być jednak zwyczajnie monotonnie.
   Na posiłki chodziliśmy w dwóch turach, żeby darować dzidziuśkowi nudę i nie nabawić się wrzodów. Kolację a'la carte Janek jadł z mamą, Julek z tatą. Była to dla nich spora atrakcja: bo już zmierzchało (prawie noc!) i mieli rodzica tylko dla siebie. Fajnie tak z własnym synem zjeść w eleganckiej restauracji.
      No i wreszcie ludzie. Czyli Obsługa. Przez duże O, bo przemiła, profesjonalna, ale nie nachalna. Recepcjoniści spełniają życzenia nim zostaną wypowiedziane. Gdy o 9:30 ze śpiącym w wózku Jerzykiem zapytałam o bar i możliwość zamówienia kawy (jak się okazuje czynny chyba od 11:00), pani recepcjonistka sprawiła, że w sekundę pojawiła się barmanka/baristka i zaserwowała mi kawę na zewnątrz - bo tam siedziałam. Wszystko z uśmiechem.
    Nie korzystaliśmy z zabiegów SPA ani saun z naszego wyboru - przy trójce dzieci wyzwanie logistyczne). Nie zwiedziliśmy też hotelowej biblioteki (była zamknięta, gdy tam dotarłam). Skorzystaliśmy za to z półeczki z książkami przy recepcji. To regał bookcrossingowy, więc możecie wymienić książki na inne.
     Podsumowując: hotel jest świetny. I już planujemy kolejną wizytę. Prosimy jeszcze o opcję late check out.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz