sobota, 3 października 2015

Jaworowe Zacisze

   To nie był nasz pierwszy raz. Ale pierwszy raz z dziećmi. Nie jestem miłośniczką wychodzenia do restauracji z dziećmi. To zwykle męczarnia. Dla wszystkich. Jasne, że dramatu nie ma. Ale o spokojnym zjedzeniu nawet nie marzymy. W Jaworowym Zaciszu jest inaczej. Gdy dopisuje pogoda i korzysta się z jednego ze stolików w ogrodzie. Delikatnie na uboczu, ale ciągle w zasięgu wzroku jest niewielki plac zabaw. Chłopcy się bawią. My - spokojnie kończymy obiad. Oni - po zjedzeniu w tempie ekspresowym - wracają do zabawy. My pijemy kawę. Jemy najlepsze tiramisu od włoskiej granicy. A wszystko w otoczeniu pięknej, zadbanej zieleni. Pod ładną markizą chroniącą przed słońcem. I jest przy tym tak zacisznie, mimo że restauracja znajduje się przy głównej drodze.
   Byłoby idealnie, gdyby chłopcy nie przybiegali co chwilę z jakąś niecierpiącą zwłoki sprawą: "Mamo, a zobacz...", "Tato, widziałeś?", "Mamo, teraz jestem karetką, iło, iło, iło", "Mamoooo, sznurówka!", "Tato, pomocy". Ale i tak jest bosko.





     Karta w Jaworowym Zaciszu ma niewiele pozycji, ale daje nam to pewność, że wszystko jest świeże i kucharz wie, co robi. Nie udało nam się trafić na nic niedobrego. Serwowana jest tam też rewelacyjna, prawdziwa, włoska pizza. No i te desery... Nie ma się, czego doczepić. No może tylko tego, że nie dostajemy dań jednocześnie i nie ma sztućców do ryb. Ale czy to jest problem?
  Obsługa jest bardzo miła. Kelnerzy znają kartę. Ostatnio byliśmy obsługiwani przez przesympatycznego pana, który na co dzień przygotowuje w restauracji pizzę. Pan jest Włochem, cudownie mówiącym po polsku, a do tego przemiłym. Serdecznie pozdrawiamy!
        A to tiramisu wyżej wspomniane to z przepisu właśnie tego Włocha. Rewelacyjne. W życiu w restauracji nie jadłam takiego tiramisu. Prawdziwego tiramisu. Żegnaj dieto! Ja przepadłam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz