Wyruszyliśmy na Wschód. Póki co na wschód Polski, ale za to daleko. Prawie pod ukraińską granicę. Arłamów, gmina Ustrzyki Dolne.
Miały być dziurawe drogi i popegieerowskie, rozpadające się wsie. A na końcu tej drogi przez mękę - oaza luksusu i cywilizacji - hotel Arłamów.
W tej części kraju nie byłam dobrych parę lat. Góry zapamiętałam jako piękne. Ale wszystko dookoła, wszystko stworzone przez człowieka nie pozostawiło we mnie najlepszego wrażenia. Bieszczady jednak zawsze mi się podobały. Dlatego chciałam tam zabrać chłopaków. Gdy okazało się, że możemy dołączyć do najlepszego przedszkolnego kolegi Janka i jego rodziców, zdecydowaliśmy się od razu. Razem w dziczy raźniej.
Jechaliśmy w niedzielę rano, dlatego ominęliśmy płatną część A4 i jechaliśmy przez Kalwarię Zebrzydowską i Wadowice. Że niby mały ruch. Jak to był mały ruch, to nie chcę wiedzieć, jak wygląda duży na tej trasie. Uczciwie trzeba przyznać, że korków nie było i jechało się całkiem dobrze, chociaż w sznurku samochodów. Po drodze jest mnóstwo atrakcji dla dzieci (Inwałd, Zator), ale tym razem je sobie darowaliśmy.
1.
Zatrzymaliśmy się dopiero po wjechaniu na autostradę za Krakowem. Nowy, (jeszcze) niepłatny odcinek A4 jest w świetny stanie i do Rzeszowa jechało nam się fantastycznie. Przy trasie jest kilka MOPów i stacji benzynowych, ale nie za wiele. Na coś innego niż bary szybkiej obsługi nie liczcie. Pamiętam MOPy w okolicach Rzeszowa, Tarnowa i Krakowa. Ten ostatni jest w Kłaju i tam zrobiliśmy nasz pierwszy postój.
Znajdziecie tam McDonald's z mini placem zabaw. Ale przecież nie będę tu pisać o macu. Jest tam też duży parking, stoliki i toalety - jak to na MOPie. Oprócz tego jest fantastyczny, bezpieczny, ogrodzony z gumową nawierzchnią plac zabaw. Rewelacyjny. Naprawdę. W życiu bym się nie spodziewała, że będę tu wychwalać MOP. A jednak muszę.
Po drugiej stronie autostrady znajduje się bliźniaczy obiekt (też z McDonald'sem). Tak więc w drodze powrotnej wiedzieliśmy już, gdzie się zatrzymać. Idealne miejsce, żeby rozprostować kości, napić się kawy (dorośli) i zużyć nagromadzoną przez siedzenie w aucie energię (dzieci).
2.
Pora obiadowa, jak zaplanowaliśmy, zastała nas w okolicy Rzeszowa. Szeroką, reprezentacyjną aleją wjechaliśmy więc do miasta. Tam wśród bloków odnaleźliśmy Cafe Guzik. Miejsce jest dobrze ukryte, ale na szczęście dowiedzieliśmy się o nim od znajomych podczas planowania podróży.
Dojazd jest łatwy. Nie oddalamy się dramatycznie od autostrady i nie zbaczamy szczególnie z trasy na Ustrzyki. Najlepiej by pewnie było zatrzymać się w karczmie i spróbować lokalnych przysmaków. Niestety, nie tym razem, nie z maluchami. Celem przerwy w podróży jest spokojna i bezpieczna dalsza podróż. A warunki tej ostatniej są dwa:
a) wypoczęci rodzice pełni sił na kierowanie, pilotowanie i obsługę małych pasażerów;
b) pozbawione nadmiaru energii dzieci, spokojnie siedzące w swoich fotelikach.
Taki stan rzeczy pomagają zapewnić miejsca takie jak Cafe Guzik. Rodzice odpoczywają, jedzą smaczny obiad, piją kawę. Dzieci - biegają, wspinają się, zjeżdżają, jeżdżą, oglądają książeczki, gotują, wypatrują przez lunetę wyspy skarbów i statków piratów, stają za sterami okrętu, chowają się, szukają (i znajdują).
W międzyczasie nawet coś przegryzą. I to nie byle co. Janek jadł pierożki z gruszkami. O Julku nie napiszę, bo - jak zwykle - makaron bez niczego. Ale przynajmniej pełnoziarnisty.
Jedzenie jest smaczne. Bardzo delikatnie przyprawione. Dzieciom smakuje. Dla nas - zbyt delikatne. Ale jednak to miejsce dla dzieci. Dopieprzyć zawsze można.
W Cafe Guzik jest cudnie. Nowocześnie i ładnie. Przytulnie i bezpiecznie. To miejsce dla dzieci, a jego twórcy nie traktują dzieci jak idiotów. Wystrój jest dla dzieci, ale nie jest dziecinny. Da się zrobić takie wnętrze bez różu, księżniczek, spidermanów i samochodów. I bez brokatu. Da się. I dzieciom się podoba.
Ale prawdziwym hitem okazała się łazienka. Oprócz dorosłej toalety jest urocza dla dzieciaków. Z wyposażeniem na odpowiedniej wysokości.
Uwielbiam miejsca, w których czuć, że ktoś się postarał. Pomyślał i przemyślał. Chciał dopieścić klienta. W Cafe Guzik tak jest.
Myślę, że tam wrócimy. A Wam polecamy zboczyć nieco z drogi w Bieszczady i zatrzymać się w Cafe Guzik.
Dojazd jest łatwy. Nie oddalamy się dramatycznie od autostrady i nie zbaczamy szczególnie z trasy na Ustrzyki. Najlepiej by pewnie było zatrzymać się w karczmie i spróbować lokalnych przysmaków. Niestety, nie tym razem, nie z maluchami. Celem przerwy w podróży jest spokojna i bezpieczna dalsza podróż. A warunki tej ostatniej są dwa:
a) wypoczęci rodzice pełni sił na kierowanie, pilotowanie i obsługę małych pasażerów;
b) pozbawione nadmiaru energii dzieci, spokojnie siedzące w swoich fotelikach.
Taki stan rzeczy pomagają zapewnić miejsca takie jak Cafe Guzik. Rodzice odpoczywają, jedzą smaczny obiad, piją kawę. Dzieci - biegają, wspinają się, zjeżdżają, jeżdżą, oglądają książeczki, gotują, wypatrują przez lunetę wyspy skarbów i statków piratów, stają za sterami okrętu, chowają się, szukają (i znajdują).
W międzyczasie nawet coś przegryzą. I to nie byle co. Janek jadł pierożki z gruszkami. O Julku nie napiszę, bo - jak zwykle - makaron bez niczego. Ale przynajmniej pełnoziarnisty.
Jedzenie jest smaczne. Bardzo delikatnie przyprawione. Dzieciom smakuje. Dla nas - zbyt delikatne. Ale jednak to miejsce dla dzieci. Dopieprzyć zawsze można.
W Cafe Guzik jest cudnie. Nowocześnie i ładnie. Przytulnie i bezpiecznie. To miejsce dla dzieci, a jego twórcy nie traktują dzieci jak idiotów. Wystrój jest dla dzieci, ale nie jest dziecinny. Da się zrobić takie wnętrze bez różu, księżniczek, spidermanów i samochodów. I bez brokatu. Da się. I dzieciom się podoba.
Ale prawdziwym hitem okazała się łazienka. Oprócz dorosłej toalety jest urocza dla dzieciaków. Z wyposażeniem na odpowiedniej wysokości.
Uwielbiam miejsca, w których czuć, że ktoś się postarał. Pomyślał i przemyślał. Chciał dopieścić klienta. W Cafe Guzik tak jest.
Myślę, że tam wrócimy. A Wam polecamy zboczyć nieco z drogi w Bieszczady i zatrzymać się w Cafe Guzik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz