sobota, 1 października 2022

Mama i syn w Palmie. Aqualand.

 Jerzyk z mamą wyruszł po śniadnaiu do Palmy. Autobusem.

Samochód wziął tato i zabrał starszaków do Aqualand,

Bilety do parku wodnego kupiliśmy dzień wcześniej przez internet. Cenę chyba lepiej przemilczeć. Za całą trójkę to 82 euro - po 30 za każdego powyżej 11. roku życia i 22 za Julka. 

Jak się okazało doszedł koszt parkingu i szafki. Ceny fast foodowego obiadu przemilczymy, żeby nie psuć nastroju. Bo chłopcy zachwyceni. Totalnie i kompletnie.












Wrócili po prawie 7 godzinach. Zachwyceni. I to najważniejsze!
W parku sporo niedociągnięć organizacyjnych jak np. kluczyk do szafki to bransoletka z tradycyjnym kluczem. Może być niebezpieczny na super szybkich zjeżdżalniach, na których nie można mieć biżuterii. To jest ostatni weekend tego sezonu. Od poniedziałku park jest zamknięty. Ludzi było mało, kolejek brak. Ale szafki dostali wszyscy obok siebie. Więc było ciasno w szatni.
I tyle z narzekania. Wszystko rewelacja. Wrócili padnięci, nakręceni i chcą znowu.

Jest też strefa dla mniejszych dzieci. Jerzyk nie pojechał, bo obawialiśmy się, że nie wytrwa tyle godzin, co starszaki. No i jeden z dorosłych usiałby i tak być cały czas z nim, czyli w sumie jeden dorosły bilet by nam przepadł.

Więc w tym czasie mama była z Jerzykiem na wielkiej wyprawie do centrum. Zaczęło się nie najlepiej, bo okazało się, że do autobusu bez maseczki mama nie wejdzie. Na szczęście maseczkę podrzucił nam tato, a autobusów i połączeń z centrum mamy sporo. Pojechaliśmy więc innym. 




Zaczęliśmy od Plaza de Espanya. A tam "Dzień pieszego pasażera". Tak naprawdę, nie wiemy, jaka impreza, bo wszystko dopiero się rozkręcało. Jubileusz komunikacji publicznej na wyspie. Można było zwiedzać autobus (14letni - w Polsce takie jeżdżą jako nówki sztuki). Dla dzieci były naklejki i kolorowanki oraz książeczki z zadaniami (po katalońsku, ale co to dla nas!). Jerzo zachwycony!


Zaliczyliśmy Müllera, gdzie m.in. kupiliśmy brelok do kluczy od nowego mieszkania. Caracol, oczywiście, bo wybierał Jerzyk.
Potem: UCO. NAsza ulubiona piekarnia. Tym razem przy Mercat de l'Olivar. Bliziutko Plaza de Espanya. I dziś otwarcie nowego miejsca UCO. Cudnie! 
I jak się okazało: impreza od rana. DJ, cava z sokiem, czyli mimosa, piwo dla klientów (w wielkim pojemniku z lodem, a kostki lodu to atrakcja dla Jerzyka), no i oczywiście pyszny chleb, focaacia, ciasta...








No i ruszyliśmy dalej. Na nóżkach, oczywiście.











Kolejny przystanek: Cafe Mistral. Dla mamy kawa z lodem, a dla Jerzyka: lemoniada.






Po tym odpoczynku poszliśmy w stronę Abacusa, a tam po obejrzeniu mnóstwa książeczek i zabawek, Jerzyk wyszedł z nowym motorkiem.
Znaleźliśmy też kolejną książkę polskich autorów.




Kolejny punkt programu: plac zabaw przy katedrze, a raczej za katedrą, w Parc de la Mar.











Jerzo zjechał jakieś 38 razy z najwyższej zjeżdżalni, a w drodze na lody zaliczył jeszcze tzw. pomniki.










A lody oczywiście w Rivareno. Tym razem razem przy katedrze.







No i w końcu poszliśmy na przystanek. Wracaliśmy 4, wysiedliśmy przy centrum handlowym Porto Pi. Zaliczyliśmy jeszcze Carrefour z zamiarem kupna kala namak lub chociaż wege majonezu do sałatki na jutro.
No i do domu.

A w domu rosołek, mama do sałatki i pieczenia na jutro.
W międzyczasie wrócili starsi chłopcy z tatą i masą wrażeń i opowieści. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz