wtorek, 16 listopada 2021

Pandemia. Dzień 604.

 Do szkoły, do przedszkola jak to we wtorek.

A potem już szaleństwo.

Janek w szkole do 12:15 i z mamą na rwanie zęba do ukochanej dentystki, pani Anny Beygi, do Ewadent w Żywcu.  Okazało się jednak, że żab nie zamierza dać się wyrwać, wcale nie nie jest "na wylocie", więc został w szczęce. Otrzymał tylko plombę. Janek odetchnął z ulgą.

I pojechał z mamą do Klubokawiarni Aquarium. Na ciacho, wodę, kawę i żeby zagrać w nową grę - "Squla. Wyprawy z geografią". To fajna gra, karciana. Można w nią grać, pomijając właściwie zupełnie aspekt edukacyjny. Ale Janek wybrał ambitnie opcję z zadawaniem pytań na podstawie ciekawostek. Niektóre nieco zaskakują, żeby nie powiedzieć, rozczarowują, bo są zwyczajnie trudne, takie, których nie ma prawa nikt znać. Ale to nie szkodzi. Grało nam się miło.

Pewnie też trochę dzięki cudownej kawie różanej (mama) i wegańskiemu ciastu czekoladowemu (Janek).

W domu Janek bawił się z Jerzykiem - do wieczora w "kota Huncwota". Janek goni i gilgocze Jerzyka, ten ucieka i co jakiś czas go prowokuje, wołając "Chodź, kocie Huncwocie" itp.


W tzw. "międzyczasie" Janek pojechał na lekcję gitary, a Julek odebrany przez tatę wrócił ze szkoły, a właściwie z zajęć na Błoniach. Znowu pod kierunkiem trenera z PaloSanto X-plore.






Wrócił zachwycony! Jeździł po rampie i w ogóle było świetnie.

Wymęczyli się okropnie, bo gdy mama wróciła z aerobiku, to cała trójka spała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz