Jak w każdą niedzielę po obiedzie mieliśmy jechać na basen - "ten z panem instluktolem". To dla nas niemałe wyzwanie logistyczne - zwłaszcza wycieranie i ubieranie już po zajęciach. Uczestniczą w nich obaj chłopcy razem z nami. Żeby ich na chwilę po przebraniu "uziemić", zabieramy zawsze coś do jedzenia - co daje nam czas na ubranie siebie do końca z poczuciem, że są bezpieczni, a oni sobie ochłoną i jeszcze podeschną, no i coś zjedzą, bo przecież "woda wyciąga". Najczęściej mamy ze sobą jakieś domowe pieczywo. Dzisiaj rano postanowiliśmy z Jankiem upiec paluchy z makiem. Mogliśmy w końcu wypróbować fartuszek, czapę kucharską i rękawicę w warunkach bojowych.
Janek, jak zwykle, ochoczo dosypywał składników, pilnował miksera, a potem obrabiał surowe ciasto. Każda z tych czynności kończyła się podjadaniem surowizny - jak zwykle.
Czapa i fartuszek "zdały relację". Rękawicy wypróbować nie miałam odwagi. "Umunduowanie" zostało nawet już wyprane i dobrze zniosło pranie (program do tkanin telikatnych). Z czystym sumieniem polecam.
Zestaw firmy Ladelle Święty Mikołaj kupił w sklepie I look and cook za 89 zł.
A paluchy? "Doble nam wiśły te paluchi".
Więc też polecamy. (Juju też wcinał.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz