wtorek, 23 września 2014

Inhalacje, bo dzieci czasem chorują

       To nie będzie post z niezawodną receptą, jak przekonać dzieci do inhalacji. U nas to się jakoś udało i chłopców w ogóle nie trzeba do nich namawiać. Nigdy nie trzeba było.
       Nebulizator firmy Bremed kupiliśmy w aptece - wygląda jak biedronka. Spisuje się już z półtora roku. Maseczkę chłopcy zdążyli już zmasakrować, ale podobno można dokupić. My korzystamy z delikatnie sklejonej i jest dobrze.


       Kształt biedronki na pewno pomógł na początku oswoić potwora. Zaciekawił chłopców. No i kto by się bał biedronki? Jest dość głośny (słychać to na drugim filmiku). Pierwsze inhalacje odbywały się przy włączonej bajce, a nebulizator był przykryty poduszką w celu zagłuszenia jego buczenia. Teraz już bajka nie jest konieczna (chociaż pomaga odwrócić uwagę od zabawy we włączanie i wyłączanie urządzenia). Nie przykrywamy też go już poduszką.
      Do tej pory inhalowaliśmy wyłącznie solą fizjologiczną. To pewnie też ma znaczenie, bo gdyby była to jakaś niesmaczna mieszanka, napotkalibyśmy opór ze strony chłopców.
        Chłopcy zawsze pomagają przygotować inhalacje. Przynoszą sól fizjologiczną, Janek ją otwiera, wlewamy. Sami włączają sprzęt. Jestem pewna, że to, że od początku są zaangażowani w cały proces, też pomogło przekonać ich do inhalacji.

Tak było, gdy Janek miał 25 miesięcy:



A tak dzisiaj inhalował się Julek:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz