Dotarliśmy w końcu na Szyndzielnię. W końcu, bo to od nas rzut beretem. I na pewno powtórzymy tę wycieczkę, bo wszystkim nam się bardzo podobało. Szyndzielnia to dużo lepszy pomysł na wyprawę z dzieciorami niż Góra Żar.
Do dolnej stacji kolejki można dojechać autobusem miejskim nr 8 (kierunek Szyndzielnia) lub samochodem. Komunikacja miejska to dużo lepsza opcja, bo podjeżdżamy dość blisko dolnej stacji - mamy do przejścia jakieś 100 m pod górkę. Samochód musimy zostawić 1200 m od stacji - jednorazowa opłata na parkingu dozorowanym to 10 zł (oczywiście można auto porzucić w innym miejscu). Z parkingu można przejść na przystanek autobusowy i podjechać komunikacją miejską do góry. Niektórzy też łamią zakaz ruchu i jadą samochodem wyżej, że niby do hotelu, który jest nieopodal dolnej stacji.
A my poszliśmy dzielnie pieszo. Kto szedł, ten szedł. Janka tata niósł na barana, a ja wpychałam Juja w naszym Bugaboo Bee+ z doczepioną wypchaną torbą. Daliśmy radę. 15-20 minut i byliśmy na miejscu. Kolejka po bilety była niewielka, ale byliśmy dość wcześnie rano, bo nieco po 10. Chłopcy jechali za darmo - jako dzieciaki poniżej 4 roku życia. My płaciliśmy po 22 zł za przejazd w obie strony. Aktualny cennik znajdziecie tutaj.
Na Szyndzielnię prowadzi kolej linowa. Wpakować się (i wyładować zresztą też) do gondoli z wózkiem i dzieciorami pomagali nam każdorazowo pracownicy KL Szyndzielnia. Byli mili i cierpliwie na nas czekali. Przede wszystkim zatrzymywali kolej, więc operacja przebiegała bezstresowo. Gondole są niewielkie, ale wygodne. Mają wygodne siedzenia. Posiedzieć 5 minut na wycieczce z dójką dzieci - bezcenne. Chłopcy nie posiedzieli sobie za wiele - jak to chłopcy, ale za to mogli na siedzeniach uklęknąć i oglądać widoki oraz inne "latające wagoniki" (jak je nazwał Janek).
Na górze jest, gdzie pospacerować. Wózek też dał radę, mimo że droga kamienista. Ale jechał już bez Julka, który oczywiście wędrował sam. Po ominięciu kilku bud z badziewiem, stoiska z oscypkami (na ciepło i zimno), kiełbasą z grilla, piwem i dramatyczną pseudo góralską muzyką (odtwarzana, więc może traficie na inny repertuar) wchodzimy na trasę na Klimczok. Przeszliśmy kilkadziesiąt metrów i przy tej trasie zrobiliśmy sobie piknik. Wycieczka bez pikniku się nie liczy. Po odciążeniu torby z prowiantu, pobieganiu, zmianie pieluchy Julka mogliśmy zjeżdżać na dół.
Janek już pyta, kiedy znowu pojedziemy "na gólę", więc pojedziemy na pewno.
Wszelkie aktualne informacje dot. rozkładu jazdy, pogody, cen itp. znajdziecie na stronie KL Szyndzielnia.
Na Szyndzielnię prowadzi kolej linowa. Wpakować się (i wyładować zresztą też) do gondoli z wózkiem i dzieciorami pomagali nam każdorazowo pracownicy KL Szyndzielnia. Byli mili i cierpliwie na nas czekali. Przede wszystkim zatrzymywali kolej, więc operacja przebiegała bezstresowo. Gondole są niewielkie, ale wygodne. Mają wygodne siedzenia. Posiedzieć 5 minut na wycieczce z dójką dzieci - bezcenne. Chłopcy nie posiedzieli sobie za wiele - jak to chłopcy, ale za to mogli na siedzeniach uklęknąć i oglądać widoki oraz inne "latające wagoniki" (jak je nazwał Janek).
Na górze jest, gdzie pospacerować. Wózek też dał radę, mimo że droga kamienista. Ale jechał już bez Julka, który oczywiście wędrował sam. Po ominięciu kilku bud z badziewiem, stoiska z oscypkami (na ciepło i zimno), kiełbasą z grilla, piwem i dramatyczną pseudo góralską muzyką (odtwarzana, więc może traficie na inny repertuar) wchodzimy na trasę na Klimczok. Przeszliśmy kilkadziesiąt metrów i przy tej trasie zrobiliśmy sobie piknik. Wycieczka bez pikniku się nie liczy. Po odciążeniu torby z prowiantu, pobieganiu, zmianie pieluchy Julka mogliśmy zjeżdżać na dół.
Janek już pyta, kiedy znowu pojedziemy "na gólę", więc pojedziemy na pewno.
Wszelkie aktualne informacje dot. rozkładu jazdy, pogody, cen itp. znajdziecie na stronie KL Szyndzielnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz