Dwa dni. Trzy przepisy. 1,5 kg mąki.
Zaczęliśmy od szwedzkich pepparkakor. Te chłopcy wykrawali razem ze mną. Wałkowałam od razu na papierze, na którym były pieczone. Pepparkakor to cieniutkie pierniczki. Świetne do wykrawania wszelkich kształtów. Jednak niełatwo przenosi się surowe pierniczki na blachę. Dlatego najłatwiej wycinać już na papierze do pieczenia, macie teflonowej lub silikonowej, na której powędrują do piekarnika.
Gdy zasnęli, upiekłam pierniczki czekoladowe.
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od ozdabiania pierniczków. W kalendarzu czekały na chłopców posypki. Polukrowali i ozdobili mnóstwo pierniczków. Pracowali z ogromnym zaangażowaniem.
Posypki mamy Dr. Oetkera oraz firmy Wilton, a także kupione w Lidlu i Tortowni. Lukier to po prostu cukier puder z odrobiną gorącej wody. Rudolfy to pierniczkowe serca z oczkami firmy Wilton, noskami z czekoladowych M&M's i rogami z czekoladowych precelków beskidzkich.
A po południu zabraliśmy się za migdałowe. Ja wykrawałam, bo to bardzo lepkie ciasto. Chłopcy wtykali do surowych pierniczków migdały według własnego pomysłu.
Janek bardzo się zaangażował i wkręcił w robienie pierniczków. Julka interesowało głównie podjadanie. Wszystkiego. Surowego ciasta, lukru, posypek, gotowych ciasteczek oraz migdałów. Skosztowaliśmy oczywiście wszystkich pierniczków. Mieliśmy też umowę, że jak się któryś połamie, to go można zjeść. Więc kilka się nam połamało. Tak jakoś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz