wtorek, 7 lipca 2020

Pandemia. Dzień 118.

Po śniadaniu opuściliśmy Mistral w Ustce. Ruszyliśmy na wschód. Do Gdańska.
Cel: hotel Novotel Marina w Jelitkowie.



Wzięliśmy pokój standard. Maleńki jak na 5 osób. No ale miał być na jedną noc, żeby nazajutrz ruszyć do domu.
Łózko małżeńskie i podwójna rozkładana sofa. Łazienka. Stolik. Telewizor. I bezy na powitanie dla dzieciaków.


Na obiad poszliśmy blisko hotelu, do knajpki BluBambu. Fajne miejsce fajna i cały pomysł, wystrój z flagą Jamajki i niebieskimi bambusami. Pyszne kalmary (zamówił Janek), świetne sosy i lemoniada. No i sympatyczna obsługa. Niestety nieco przepalone frytki, a dorsz na tłusto. Wszystko ładnie podane w małych pudełeczkach, w których ledwo się mieści, a pizza - taka sobie. No i muzyka: letnie hity z radia. Dlaczego nie reggae?   







Najedzeni poszliśmy na plażę. W wodzie sporo glonów. Na piasku mnóstwo muszelek. No i meduzy! Ludzi niewiele.
Jerzo się wykąpał, rzecz oczywista.
















A na deser: lody.
W Sopocie. Przy promenadzie.
Kwaśna malina. Pyszne, rzemieślnicze lody o ciekawych smakach.










Spacerkiem dotarliśmy do sopockiego molo. Od hotelu dzieli nas nieco ponad 2 km. Na molo nie wchodziliśmy: chłopców kompletnie nie zainteresowało, a do tego tłum i kolejka po bilety, no i bilety w ogóle.











Dzień zwieńczyła zabawa na placu zabaw przy hotelu.





I wyprawa na zachód słońca (starszaki z tatą).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz