środa, 12 sierpnia 2020

Gwiezdne Bieszczady

To największe rozczarowanie naszego wyjazdu.

Na pokaz zapisaliśmy się jeszcze przed wyjazdem w Bieszczady. Czekaliśmy na odpowiedni termin. Z dobrą pogodą. No i na perseidy.
W końcu nadszedł ten dzień.


Kupiliśmy bilety. Dla naszej trójki (1 dorosła osoba + 2 dzieci, bo śpiący Jerzo z tatą mieli zostać na Rusinowej) zapłaciliśmy ok. 230 zł (sic!).

Liczyliśmy na obserwację nieba z profesjonalistą. Na obserwację przez teleskopy. Na zobaczenie planet, gwiazdozbiorów, perseid. Wszystko na pięknym, bieszczadzkim niebie, bez zakłóceń ze strony świateł z Ziemi.

Pierwsze zdziwienie. Pokaz miał się odbyć na parkingu przy Przełęczy Wyżna. Parking nie jest żadnym tajemniczym miejscem na odludziu. Jest ogólnodostępny całą dobę. Co chwilę też podjeżdżały jakieś samochody i zakłócały reflektorami widoczność gwiazd.

Drugi zdziwienie. Żadnego sprzętu. Żadnych teleskopów. Nic. Zero. Pandemia, COVID-19 - wszystko wiemy. Naiwność kazała nam mieć nadzieję, że obraz chociaż będzie transmitowany na ekran. No w końcu miał się odbyć pokaz multimedialny.

Trzecie zdziwienie. Laserowy pokaz gwiazdozbiorów na żywo to pokazywane przez prowadzącego gwiazdozbiory za pomocą wskaźnika laserowego. Lepiej (i taniej) widać w przeciętnym planetarium.

Czwarte zdziwienie. Pokaz multimedialny to wyświetlona na ekranie mapa nieba. Ale to nie wszystko, bo także informacje o Parku Gwiezdnego Nieba oraz - hit nad hity! coś, w co nie mogliśmy uwierzyć, że to się dzieje naprawdę - pokaz zdjęć nocnego nieba nad Bieszczadami, szumnie nazwany diaporamą. Były to zdjęcia z rzekomych samotnych wędrówek o różnych porach roku partnerki pana prowadzącego, niejakiej Edyty. Zdjęcia okraszone były hasłami w stylu, że Bieszczady są piękne i trzeba o nie dbać. Zawsze hasło kończyły wymowne trzy kropki.

Wszystko zaczęło się z opóźnieniem. Było zimno - tak, ostrzegano nas i byliśmy ubrani ciepło, ale jednak każda minuta na zimnie ma znaczenie. 
Czekaliśmy na prąd do komputera i mikrofonu. Ten ostatni w ogóle nie został użyty. Okazało się, że bez prądu może działać rzutnik. Obejrzeliśmy więc jakieś projekcje o Bieszczadach.

Wszystko sprawiało wrażenie jednej wielkiem improwizacji, chaosu jakiegoś.

Szkoda, że mając do dyspozycji takie środki (nie tylko bieszczadzkie niebo i idealne warunki, ale też finansowe), nie przygotowano czegoś, co miało ręce i nogi. Pokaz nie był ani dla dzieci, ani dla dorosłych. Dla maluchów jednak ciut za trudny i niezrozumiały (a wystarczyło np. wyjaśnić w dwóch słowach, kim był Heweliusz), dla większości dorosłych - patrz wyżej.

Na koniec miało być zdjęcie z Drogą Mleczną. Odpuściliśmy. Nie mieliśmy ochoty na stanie w kolejce. Na pokazie było z 60 osób, co oznaczało ze 20-30 zdjęć (wykonywane rodzinnie). Byliśmy źli, zmarznięci i rozczarowani. Nie chciało nam się już.

P.S.
Dla przyzwoitości muszę dodać, że od razu zgłosiliśmy nasze uwagi prowadzącym. Skontaktowaliśmy się zgodnie z umową mailowo i niezwłocznie zwrócono nam pieniądze. Szkoda tylko tego czasu i drogi.

Ładniejszy widok na niebo mamy z Rusinowej Polany. I to bez podjeżdżających co chwilę samochód. O dostępie do rozgrzewających napojów, nie wspomnę.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz